środa, 14 grudnia 2016

Recenzja serum LashVolution

Jak to fajnie, że w moje ręce czasem trafiają rzeczy, których akurat w tym momencie bardzo potrzebuję, a jeszcze nie do końca zdaję sobie z tego sprawę. :) Miałyście tak kiedyś? 
Tym razem testowałam na własnych rzęsach odżywkę LashVolution. Mija już trzeci miesiąc, kiedy to odpoczywam trochę od makijażu z powodu zmiany pracy na mniej oficjalną i zdecydowanie bardziej sportową. Nie mogę się malować, ale nie oznacza to wcale, że nie chcę wyglądać ładnie, delikatnie i kobieco. 
Mniej więcej taki sam okres trwa już moja przygoda z serum LashVolution. Nakłada się je równie szybko i wygodnie co zwykły eye-liner, a zajmuje to dosłownie kilka sekund. Kuracja trwa trzy miesiące, a efekty mają być widoczne już po dwóch tygodniach.  Po dziewięćdziesięciu aplikacjach rzęsy mają stać się dłuższe, mocniejsze i lśniące. Oczekuje się efektu spojrzenia jak gwiazda filmowa, a rzęsy mają wzbudzać pożądanie mężczyzn. Tak mówi producent! ;) Sprawdźcie czy rzeczywiście tak się stało.
 Serum faktycznie jest bardzo łatwe i przyjemne w użyciu jak i samej aplikacji, tak jak zapowiadał producent. Pod postem znajdziecie filmik, na którym przedstawiam Wam sposób nakładania serum na powiekę. Efekt widoczny na zdjęciu bardzo miło mnie zaskoczył, bo nie oczekiwałam aż takiego wydłużenia moich koślawych rzęsek. Jest to rezultat codziennego, wieczornego, ekspresowego rytuału, o którym zawsze przypominał mi sam LashVolution. Stawiałam go codziennie z premedytacją tuż obok szczoteczki do zębów! ;) Zapominalscy zrozumieją, bo sposób w 100% gwarantuje sukces.
Gwiazdą filmową nigdy nie byłam i przypuszczam, że nigdy już nie będę... Ale za to moje rzęsy nadrabiają za mnie hihi. Na zdjęciu powyżej są pomalowane bardzo delikatnie, a i tak łaskoczą mnie przy szerokim otwieraniu oczu! Jestem w nich absolutnie zakochana i polecam Wam wypróbować ten sposób na poprawę kondycji swoich rzęsek. 
Swoją drogą bardzo dobry pomysł na prezent, bo która baba nie lubi dostawać kosmetyków i dbać o siebie? ;)
A serum nakładamy właśnie tak:



wtorek, 6 grudnia 2016

Śniadaniowe pomysły

Do czasu pracy w korpo moje śniadania zawsze opierały się o jajka. Jajka na twardo, jajka na miękko, jajka w koszulkach, jajka sadzone, szkszuka, jajecznica, jajka, jajka, jajka! Hahaha! Było tak od kiedy wprowadziłam do diety śniadania białkowo tłuszczowe, które totalnie przypadły mi do gustu, czułam się po nich rewelacyjnie w porównaniu do owsianek, które jeszcze wtedy jadałam. W dodatku przygotowanie takiego śniadania to dosłownie minuta! Najdłużej zajmuje pokrojenie warzyw i zagotowanie wody na herbatę.


 Jajkowy szał minął wraz ze zmianą pracy i z totalną zmianą rytmu dnia i rozkładu obowiązków. Teraz śniadanie jem o 9:00 czasem o 11:00... Tak, wiem, sama sobie zazdroszczę! ;) W związku z tym, że na zrobienie go mam teraz mnóstwo czasu, a zaraz po nim pędzę na trening, przybrały one bardziej węglowodanową postać, choć nie przeczę, jajka dalej wpadają, szczególnie jak śniadanie jemy we dwoje. Jeśli dzień rozpoczynam sama to przeważnie w takim oto stylu:
Przygotowanie masy na omlety zajmuje mi 30 sekund, do tego dochodzi długi okres oczekiwania aż zrobi się na małym ogniu pod przykrywką, pokrojenie owoców, zrobienie polewy i poczekanie aż wystygnie hihi. Od kilku tygodni wykluczyłam z diety odżywkę białkową, która kiedyś była nieodzownym elementem mojego śniadania, wcześniej owsianek, a po odstawieniu glutenu, omletów. Nie ma absolutnie żadnego problemu, aby zrobić przepyszne naleśniki, gofry czy omlety bez jej dodatku. Na początku byłam pełna obaw, bo od kiedy zaczęłam tak jeść w mojej diecie była obecna odżywka.  
 Jeśli chodzi o owoce i warzywa to jestem totalnym świrem i dla mnie posiłek, który ich nie zawiera to nie posiłek. Jeśli nie mam czasu lub po prostu jest mi tak wygodniej, wciągam omleta, a jabłko albo gruszkę łapię w rękę. Z warzywami jest nieco łatwiej, bo wystarczy wkroić pieczarki i cukinię do jajecznicy, albo zrobić szakszukę! ;) Śniadanie to zdecydowanie mój ulubiony posiłek, na który czasem czekam cały dzień, bo wiem, że znów wpadnie coś pysznego.
Jeśli rozpoczynam dzień w ten sposób to uwierzcie zarówno humoru jak i energii mi nie brakuje. Jeśli na dzień dobry na stole staje czysty, pełnowartościowy i kolorowy talerz, to zdecydowanie łatwiej trzymać się takich posiłków przez resztę dnia! Przygotowywanie takich śniadań cieszy mnie tak samo jak ich jedzenie hihi. Sami spróbujcie! ;)
Przepisy znajdziecie tutaj: https://www.instagram.com/fitalexy/

piątek, 28 października 2016

Jak wstać z łóżka kiedy za oknem jesień?

Jest brzydko, zimno, paskudnie i ciemno… No nie oszukujmy się, warunki atmosferyczne zachęcają owszem, ale do pozostania w łóżku.  Dobrze wszyscy wiemy, że jednak nie możemy tam zostać, bo praca, studia, dzieci, zakupy, pranie, sprzątanie, obowiązki. Co więc zrobić żeby choć trochę bardziej nam się chciało, żeby choć trochę łatwiej nam się wstawało?
Największy kryzys przeżywamy zwykle rano, kiedy idzie nam się pożegnać z mięciutką podusią, gorącą kołderką, psim grzejnikiem i męskim ramieniem, które otula nas jakby mocniej niż zwykle. Kiedy przychodziło mi wstawać codziennie o 5 rano, szczególnie w takie dni jak teraz, to szczerze nienawidziłam życia. Przechodziło mi jak zjadłam śniadanie i wsiadałam w autobus, więc stosunkowo szybko. Znalazłam sposób, bo zaczynać dzień od takiej wojny z samą sobą to nie w moim stylu! Ustaliłam, że dopóki nie dotrę na przystanek mam kategoryczny zakaz marudzenia, rozczulania się nad sobą, dumania nad tym jak mi źle i niedobrze haha. Pewnie są lepsze sposoby na polubienie takich poranków, ale spróbować nie zaszkodzi. Zadziałało! Coś w stylu: zrób to zanim Twój mózg zorientuje się co się dzieje. Wstajesz natychmiast, w trybie natychmiastowym oddalasz się od łóżka i myślisz już tylko o tym, że po powrocie do domu czeka na Ciebie ciepły sweter, ogromny kubas gorącej herbatki z miodem, grube skarpety w reniferki, dobra książka i  jakieś niskokaloryczne chrupacze! ;) Może to małe przekupstwo i odwrócenie uwagi, ale perspektywa takiego popołudnia potrafi poprawić najbardziej wisielczy poranny humor.
Nie wiem skąd pochodzi cytat, ale uwielbiam go i od jakiegoś czasu krąży mi codziennie po głowie. „Nie możesz zmienić kierunku wiatru, ale zawsze możesz ustawić żagle tak, aby osiągnąć swój cel.”.

Jesień zawsze była, jest i będzie częścią roku i częścią naszego życia, tego nie zmienimy. Pogody, temperatury i ilości słońca nie zmienimy. Ale jest coś nad czym mamy kontrolę - możemy zmienić swoje nastawienie i to jak interpretujemy to, co nas spotyka. To od nas zależy czy następny szary i deszczowy poranek przywitamy z uśmiechem i pozytywną energią. Nie, to nie jest łatwe, ale co nam daje marudzenie, użalanie się nad sobą i stęko - jęki z rana?

Nos do góry, nie tylko Ty musisz rano wstać i nie tylko u Ciebie za oknem jest jesień! ;)

czwartek, 20 października 2016

Recenzja Health Boxa!

Uwielbiam niespodzianki, więc nie będzie zaskoczenim jeśli powiem Wam, że bardzo lubię tego typu paczki. Najnowszego Health Boxa dostałam na testy, żeby sprawdzić co i jak, no i oczywiście podzielić się z Wami moją opinią! ;)
W tego typu paczkach najbardziej cenię sobie zawsze produkty, z którymi jeszcze nigdy nie miałam do czynienia albo takie, których sama bym sobie nie kupiła. Nie wszystko jeszcze zdążyłam przetestować, ale prędzej czy później wszystko zostanie pochłonięte i przetworzone na coś pysznego i zdrowego.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to oczywiście syrop daktylowy VITA-NATURA ze zmielonych ekologicznych daktyli mmm! Dla mnie produkt bardzo na plus, ponieważ: jest przepyszny w smaku, słodszy i zdrowszy od miodu, ma dużą zawartość błonnika i witamin. U mnie znalazł zastosowanie jako polewa do omletów i naleśników, ale można nim równie dobrze słodzić herbatę.
Kolejna miła niespodzianka to hummus PRIMAVIKA z suszonymi pomidorami, za którymi bardzo przepadam. Połączenie ich razem z ciecierzycą to dla mnie strzał w dziesiątkę. Najlepiej sprawdza mi się jako dip do surowych warzyw pokrojonych w słupki (marchewka, papryka, zielony ogórek), ale można podawać też na przykład do wytrawnych naleśników.
Trzeci faworyt pudełka - WARZYW KUBEK. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak ekspresowa, super syfiasta chińska zupa, ale nic bardziej mylnego. Bardzo duży plus za to, że koktajl jest bezglutenowy, co dla mnie jest dość istotnym aspektem.
Koktajl Witalność: burak, papryka, pomidor, majeranek, pieprz, liść laurowy.
Koktajl Odchudzający: kapusta, marchew, pomidor, papryka, pietruszka, seler, natka pietruszki, koperek, natka selera, cebula, por.
Oba bardzo smaczne, fajnie skomponowane, czuć, że jest to niesamowicie duża dawka zdrowia! Chętnie zamówię sobie jeszcze inne smaki na testy.
Czystek piję od ponad roku i bardzo sobie chwalę jego właściwości. Nad smakiem można podyskutować, bo są tacy, którzy nie dadzą się absolutnie przekonać, a mi jest on raczej obojętny, ale muszę przyznać, że specyficzny i charakterystyczny. Dla mnie to głównie własności antybakteryjne, antywirusowe i antygrzybiczne, ale oczywiście i przede wszystkim działanie oczyszczające jak sama nazwa wskazuje. Bardzo ważna rzecz: trzeba pić regularnie i codziennie, bo tylko wtedy zaobserwujemy zmiany w naszym organizmie.
Uwielbiam sobie coś pochrupać i to wcale nie tylko do filmu czy dobrej książki! ;) Na pierwszym miejscu zawsze będzie popcorn, a potem właśnie suszone warzywa i owoce, ale tylko takie suche jak jabłka czy banany. Paczka od CRISPY NATURAL waży 18 gram, a zmieściły się tam dwie marchewy! Dla mnie super trafiony produkt, dobry na wieczorne seanse filmowe, szybką przekąskę na uczelni czy zwyczajnie na potrzebę pochrupania.
 Z fasolą miałam do tej pory do czynienia tylko i wyłącznie w formie zapuszkowanej haha. Nie przepadałam za nią do czasu kiedy odkryłam jak pyszne wychodzi z niej ciasto. Znalazłam już nowy przepis na brownie, więc jak tylko wyczaruję wolną chwilę to pokażę Wam co potrafi ta fasola od VITA NATURA! ;)
 Odkryła go pewnego razu moja mama, która szukała dobrego źródła żelaza. Byłam w szoku kiedy dowiedziałam się, że amarantus ma go pięć razy więcej niż szpinak i pszenica, PIĘĆ RAZY WIĘCEJ. Do tego nie zawiera glutenu, ale przy tym bardzo dużo białka, które przyswaja się lepiej niż to z mleka. Brzmi rewelacyjnie! Do tej pory używałam tylko ekspandowanego, więc już przeszukałam internet jak się obchodzić z ziarnami. Można zrobić z nim placuszki a nawet podać w formie owsianki, a więc amarantusiarki? ;)
 Płatki Bio 3 zboża od BIO BABALSCY niestety nie bezglutenowe, ale myślę, że któregoś razu się na nie skuszę. Najpewniej wykorzystam je do zrobienia batoników ze wszystkim co sobie wymyślę. Czyli zapewne: płatki, miód, wiórki, orzechy, suszone owoce i co tam jeszcze znajdę w domu.
Podsumowując, paczka bardzo fajna, trafiona w moje smaki, bardzo dużo różnorodnych produktów. Najlepszy według mnie jest oczywiście syrop daktylowy, najmniej trafione płatki (ale to ze względu tylko na moją eliminację glutenu z diety). W następnej paczce chętnie zobaczyłabym więcej produktów, których nigdy nie używałam, bo to dopiero jest frajda z testowania i szukania nowych przepisów! :)

Na hasło: healthbox28 dostaniecie 5% zniżki

sobota, 15 października 2016

"Bo przecież nie musi być perfekcyjnie żeby było idealnie."

Nie ma się co oszukiwać, że w związku zawsze jest pięknie, słodko, kolorowo, pierdząco, oh i ah... Nie uwierzę, jeśli ktoś mi powie, że nigdy się nie sprzecza, nie kłóci i nie ma cichych dni, ale to zupełnie normalne. Kto ogląda reklamy, ten wie, że wcale nie musi być perfekcyjnie żeby było idealnie. Tak bardzo mi się podobają te słowa! Czyli co, niewiele jednak trzeba, żeby wszystkim żyło się lepiej i życie było idealne? To może faktycznie czasem trzeba przyznać rację, ugryźć się w język, a czasem głośno powiedzieć, że się nie zgadza i coś ci się nie podoba? Mam do Was dosłownie trzy zdania na ten temat.
Naucz się obchodzić z tą drugą osobą delikatnie, naucz się tego co lubi, jak do niej mówić, co ją drażni, a co sprawia największą przyjemność. Naucz się wspierać, pomagać, kibicować, być partnerem, kumplem, przyjacielem, tragarzem, kierowcą, kucharzem, lekarzem, masażystą - wszystkim czego akurat teraz potrzebuje. Naucz się dawać szczęście, szczerość, poczucie spokoju, bezpieczeństwa, wspierać dobrym sercem i radą.
Tylko i aż, co? W trzech zdaniach mieści się wszystko to, co wydaje mi się osobiście najważniejsze w związku. Słuchajcie swojego serca, ale czasem też zdrowego rozsądku! Życzę cierpliwości, zrozumienia i dobrej woli. Czasem trzeba tylko przymknąć oko, nie wymagać aż tyle, nasze życie nie musi być przecież perfekcyjne żeby było idealne! ;)

wtorek, 11 października 2016

Nie masz podobać się wszystkim, masz podobać się sobie

Myślicie, że tylko Wy zaczynając macie ciężko? 
Myślicie, że innym wszystko przyszło łatwiej? 
Myślicie, że macie gorzej niż inni?
Ja wiele lat tak myślałam, ale nie była to dobra droga. Wiem to dopiero teraz,po wielu latach walki. Tyle niesamowitych słów usłyszałam po wstawieniu tego zdjęcia, że postanowiłam napisać Wam parę słów. 
Zmiany zaczynają się w naszej głowie, lustro zaczyna widzieć to trochę później! ;)
Miałam olbrzymie kompleksy, nienawidziłam siebie, nie patrzyłam na siebie w lustrze, zakazywałam robienia sobie jakichkolwiek zdjęć i wiecznie się ze wszystkimi porównywałam. Nie powinno być zaskoczeniem, że w każdym tym porównaniu wychodziłam gorzej od wszystkich. 
Co się zmieniło? Wszystko! Wiem, że łatwo tak powiedzieć bo jest to wymijająca odpowiedź! ;) Co było najważniejsze? Skupienie się tylko na sobie, akceptacja, pewność siebie i jak zawsze uśmiech.

Zakaz porównywania się do innych!
 Jesteśmy jedyni w swoim rodzaju i nie ma nikogo na świecie kto by miał takie same nogi, taki sam brzuch czy włosy. Każdy jest inny! Pomyślcie sobie co by było, gdyby każdy był taki sam, tak samo chudy i piękny. Dopiero byłoby nudno… Każdy ma inne proporcje, inny metabolizm, inne tendencje do tycia czy też inne skłonności do podjadania. Innym jest może łatwiej trzymać dietę, a może wcale jej nie muszą trzymać żeby być fit. Ale nie jesteśmy innymi, tylko jesteśmy sobą- jedynym na świecie takim egzemplarzem. Nie możemy całe życie dążyć do perfekcji i gonić za ideałami, bo nie na tym polega życie żeby ciągle sobie czegoś odmawiać tylko w imię "bycia jak ona".
Im szybciej polubisz to co masz pod ubraniem, co widzisz w lustrze, co jest twoim opakowaniem, co do końca życia będziesz nazywać własnym ciałem, tym szybciej pojawi się na Twojej twarzy uśmiech. Dla niektórych to banalnie proste, dla niektórych jest to przeszkoda nie do pokonania. Nie jest ważne czy ważysz 50 czy 90 kilo, nie ważne czy masz boczki czy wystające żebra.
Nie masz podobać się wszystkim, masz podobać się sobie!
To Ty masz się bawić życiem, korzystać z każdej okazji do wyjazdu, do wyjścia ze znajomymi, do spełnienia kolejnego marzenia. To jak wyglądasz nie może być przeszkodą, nie może psuć Ci humoru i rujnować planów, to ma Ci pomagać i sprawiać, że będziesz dumna z siebie.
No właśnie- pewność siebie. Kiedy przestaniesz porównywać się do innych i polubisz własne odbicie w lustrze przychodzi najwyższa pora żeby wysoko podnieść głowę i nie wstydzić się siebie. Wiem, że milion razy łatwiej jest pokochać swój zgrabny tyłek i płaski brzuch, niż fałdki i rozstępy! Aleeeeee! Ale to pewność siebie, poczucie własnej wartości i akceptacja samego siebie określa nas tak na prawdę. 
Kiedy poznałam kilka grubszych i wcale nie najpiękniejszych osób, które były wiecznie uśmiechnięte, zawsze zadowolone i pozytywnie patrzyły na świat, zapaliła mi się lampka. Chudość, do której dążyłam wcale nie była konieczna żeby być szczęśliwą. I tu nastąpił zwrot w moim życiu. Najpierw udawałam, że podoba mi się moje ciało i że jestem pewna siebie, ale z czasem sama zaczęłam powolutku w to wierzyć.
Może to brzmi paradoksalnie, ale właśnie akceptacja tego jak wyglądam dała mi olbrzymiego kopa do zmian... Zrozumienie, że pewnych rzeczy nie da się zmienić i nie można z nimi walczyć pozwoliła mi pozbyć się części kompleksów. A potem jakoś już samo ruszyło! ;)
Nie mam dla Was gotowej recepty i spisu czynności, które trzeba wykonać. Sama cały czas nad sobą pracuję i odkrywam po mału czemu było tak a nie inaczej, czemu zrozumiałam pewne rzeczy tak późno, czemu nikt mi wtedy nie pokazał łatwiejszej drogi.
Musimy przeżyć swoje życie po swojemu, tylko wtedy najwięcej się nauczymy. Na każdego jest inny sposób i inna metoda. Daj sobie czas i małymi kroczkami zacznij akceptować to co widzisz w lustrze - to tu zaczyna się droga do sukcesu! ;)
Trzymam za Was kciuki!

wtorek, 4 października 2016

Życie masz tylko jedno

Potrafimy latami trwać w niesatysfakcjonującej życiowej sytuacji i nic z tym nie robić. Przyjmujemy to jako konieczność, jako coś, na co sobie zasłużyliśmy, co zesłał nam los. 
Czemu tak się dzieje? 
Czemu nie tupniemy nogą? 
Czemu nie weźmiemy odpowiedzialności za własne życie? 
Czemu nie krzykniemy: halo, to moje życie, nie chcę tego robić? 
Wiem, powiecie: praca, obowiązki, rodzina, zobowiązania finansowe. Tak, zgodzę się, ale... Nie mówię żeby od razu kłaść szefowi wypowiedzenie na stół, albo sprzedawać cały dorobek, który posiadacie! 
Każdy z nas ma kilka mniejszych i trochę więcej większych marzeń i planów na przyszłość. Jeśli wszystkie one są nierealne,  to pora je zweryfikować. Nie można całe życie zatruwać sobie czymś, co nigdy nie ma szans się spełnić. Popatrz realnie na swoje życie, co możesz poprawić żeby być szczęśliwszy? Czego Ci brakuje do pełnego szczęścia? Życie masz jedno! Więcej szans nie dostaniesz, nie cofniesz czasu, nie będziesz mógł próbować w nieskończoność i odkładać wszystkiego na jutro. Zacznij traktować to jutro jako ostatni Twój dzień w życiu, wstawaj rano, jakby był to Twój ostatni poranek. Uśmiechaj się, doceniaj to co masz, bądź wdzięczny za to, że możesz planować następny dzień. Spraw aby Twoje życie było takie jakie chcesz żeby było. To od Ciebie zależy czy po latach powiesz sobie: "Tak, zrobiłem wszystko co mogłem!".
Nigdy nie dowiecie się ile jeszcze dni Wam zostało, to przykre, ale zastanówcie się nad tym sami przez chwilę. Możecie odłożyć najważniejszą decyzję, największą zmianę na następne miesiące,możecie je przekładać w nieskończoność... Przez ile czasu możecie jeszcze żyć czekając i odwlekając wszystko na później? Czekając na lepsze czasy, na więcej pieniędzy, na więcej odwagi... Co macie do stracenia podejmując decyzję? Czy gra nie jest warta ryzyka?

Skoro od lat marzy Ci się skok ze spadochronem, to na co jeszcze do cholery czekasz? Co tak bardzo Cię powstrzymuje? Czy tak ciężko jest odkładać kilka złotych tygodniowo do świnki skarbonki? Śmiesznie to brzmi, ale czy to nie jest świetne rozwiązanie Twojego problemu? Od ilu lat marzy Ci się nowy komputer czy słuchawki bezprzewodowe na trening? A czy daleko masz do sklepu ze sprzętem elektronicznym? Czy tak ciężko dowiedzieć się czy może uda Ci się rozłożyć całą kwotę na raty i spłacać powoli przez kolejne dwa lata?
Pamiętaj, życie mamy jedno. Nikt za Ciebie nie spełni Twoich marzeń i nie przeżyje Twojego życia za Ciebie. Chcesz zmian, to rusz się i zacznij działać. Na początku to nie jest ani łatwe ani przyjemne. Pewnie, że wygodniej jest siedzieć w rutynie i szarości dnia codziennego niż wywalać życie do góry nogami z powodu własnego widzimisię. Mi zajęło to 4 lata...4 lata namysłów, planowania, gadania i gderania. Wreszcie i ja sama wzięłam się za siebie i swoje jedno życie, jedyne jakie mam i więcej mieć nie będę.

Tylko ktoś kto zrobił to co ja, wie ile daje to radości, spełnienia, satysfakcji i dumy z samego siebie. Uwierzcie, warto! Ja też wiele lat siedziałam i przyglądałam się z boku jak innym się udaje, jak inni są szczęśliwi, ile to nie mają odwagi żeby robić to, na co mają ochotę. Ile czasu sobie obiecywałam, że i ja kiedyś będę szczęśliwa, spełniona i zadowolona ze swojego życia. Ile czasu trwało takie zawieszenie, aż wreszcie zrozumiałam, że wstawanie rano z uśmiechem na ustach wcale nie jest nieosiągalną, magiczną sztuczką. 

Uwierzcie w siebie i zacznijcie działać, macie tylko jedno życie, które skończy się szybciej niż Wam się zdaje. Im szybciej to zrozumiecie, tym szybciej zaczniecie doceniać każdy dzień, każdą krótką chwilę szczęścia. Tego Wam życzę! ;)


wianek: @clipsmeclips

poniedziałek, 3 października 2016

Hello Slim

Miesiąc temu przyszły do mnie na testy cuda od HELLO SLIM! :) Jest to dwustopniowy program oczyszczający, na który składają się dwie różne herbatki. Razem tworzą trzydziestodniowy teatox. Nie mogli wybrać lepszego testera, bo wpadli na totalnego herbacianego freaka hihi! ;) Mimo miłości do ziółek nigdy nie wierzyłam i nie uwierzę w nadprzyrodzone możliwości odchudzające żadnych tabsów, proszków ani wywarów. Jedyne trwałe i widoczne rezultaty w utracie kilogramów upatruję w regularnej, zdrowej diecie i wyciskających ostatnie poty treningach. Nie mniej jednak fajnie sobie dorzucić do tego dla urozmaicenia, motywacji, różnorodności coś fajnego i kolorowego.
Co mogę Wam powiedzieć po tym miesiącu?
Z pewnością było pysznie! Obie mają delikatny, naturalny i bardzo przyjemny smak. W składzie nie znajdziecie grama sztucznych świństw, same naturalne składniki typu: guarana, mięta czy po prostu zielona herbata. Sami widzicie, żadne super dziwaczne rzeczy, a połączenie jednak pyszne i przyjemne dla paszczy.
Uwielbiam te kolorowe opakowania, każdego ranka wchodziłam do kuchni z myślą, że za momencik woda się zagotuje i będę mogła zaparzyć poranną dawkę sił i motywacji do pracy! Nigdy nie pijam kawy, obce jest mi  pragnienie filiżanki małej czarnej z samego rana, mimo to bardzo cenię sobie kopa energii od kiedy tylko otworzę oczy! 

Wieczorny rytuał picia herbaty - bardzo, bardzo na plus. Czekałam codziennie na ten moment, kiedy sięgnę po niebieską torebeczkę, która kojarzyła mi się z ukojeniem i spokojem. Wiedziałam, że jej zaparzanie oznacza dla mnie zasłużony relaks na koniec ciężkiego dnia, więc smakowała podwójnie dobrze. Ten miętowy smak na dobranoc mówił mi, że nic już więcej do paszczy nie włożę i pora pakować się pod kołdrę - bardzo fajne skojarzenie mi się stworzyło.
Utrata wagi? Nie wiem, nie używam takiej maszyny w swoim domu. Teatox mocno nałożył się ze zmianą ilości aktywności fizycznej w moim szalonym życiu, zatem ciężko jednoznacznie określić jego działanie odchudzające. Oczyszczenie i wspomaganie trawienia jak najbardziej widoczne, nawet nie po 30 dniach, a sporo wcześniej, co wręcz tylko zachęciło do dalszego picia! Bardzo fajnie wszystko się w brzuchu układało po takim moim zdrowym  białkowo-tłuszczowym śniadaniu w połączeniu z HELLO SLIMEM! :) 
Minusów nie widzę, może dlatego, że niczego magicznego i nadprzyrodzonego nie oczekiwałam, a efekty jakie nastąpiły miło mnie zaskoczyły. Ogólnie: bardzo smaczne, miłe, motywujące i oczyszczające 30 dni za mną. Cieszę się, że się zdecydowałam, chętnie kiedyś znów zrobię sobie herbaciany detox - z całą pewnością jest to moja ulubiona forma oczyszczania organizmu! :) Skutecznie, przyjemnie, ale za razem bez zbędnych poświęceń, zatykania nosa podczas picia czy rezygnacji z dotychczasowej diety.
Zatem?

Polecam, fitalexy ;)


poniedziałek, 19 września 2016

Małymi kroczkami do uśmiechu

Lubię Was motywować i lubię do Was mówić o tym żebyście wstali z kanapy bo warto, że o swoje marzenia trzeba walczyć, bo nikt inny o nie nie zawalczy, jeśli sami tego nie zrobicie! Ważne jest to, że to w Was jest największa siła i największą motywację powinniście czerpać z własnych zwycięstw i własnych małych kroczków, które robicie codziennie w drodze do celu.
Kiedyś wymyśliłam sobie, że będę w życiu szczęśliwa... Nie wiem czego się w tamtych czasach naczytałam i naoglądałam, ale ubzdurałam sobie, że jak będę uśmiechnięta i pozytywna to będzie żyło mi się lepiej, wszyscy będą mnie lubić i moje życie się zmieni... Możecie sobie teraz pomyśleć co za idiotka! Śmiało... Chyba musiałam poznać wtedy sporo uśmiechniętych osób, którym żyło się łatwo i mieli to, czego wtedy najbardziej mi brakowało. Mam dla Was propozycję - zróbcie sobie jutro dzień wolny od:
  • marudzenia,
  • narzekania,
  • stękania na swój marny los,
  • mówienia nie potrafię/nie umiem/nie chce mi się.
Jeden mały, krótki dzień bez pesymizmu. Jeśli uda Wam się przeżyć taki jeden piękny i pełen pozytywnej energii dzień postarajcie się za jakiś czas zrobić dwa dni, później tydzień, miesiąc, a później całe życie! ;) Pamiętajcie: małymi kroczkami do celu!!!! Ja zrobiłam sobie pierwszy raz taki dzień 3 lata temu, musicie uwierzyć mi na słowo, że warto...
Nie szukałam przygód, nie szukałam miłości, byłam sobie sama ze sobą, pracowałam nad swoimi wadami i niedoskonałościami. Jak patrzę na to z perspektywy czasu, był to najbardziej przełomowy i pozytywny moment w moim życiu... To wtedy wymyśliłam sobie sama zasady, którymi chciałabym się w życiu kierować, cechy jakimi chciałabym się charakteryzować, wzorce z którymi chciałabym być utożsamiana.
Chce Wam powiedzieć, że jeśli chcecie coś w swoim życiu zmienić to zależy to tylko od Was, od waszego samozaparcia i ambicji. Chcecie być odbierani jako osoba uśmiechnięta, pozytywna, motywująca innych do działania, ciągnąca innych w górę? To zacznijcie tacy być! Nic prostszego... Kto Wam zabrania uśmiechać się od rana? Kto Wam każe być gburem I marudą? Naprawdę, uśmiechniętym ludziom żyje się łatwiej, a pozytywna energia rozwiązuje wiele, wiele problemów. Nie musicie być znani, piękni i bogaci, czasem wystarczy się ładnie uśmiechnąć, zażartować, obdarzyć kogoś szczerym komplementem, to tak niewiele, a jak diametralnie potrafi zmienić Wasz obraz w oczach innej osoby.
Zrób listę! (Tak, jestem miłośnikiem robienia list haha.) Wypiszcie sobie jacy chcielibyście być, jakie cechy charakteru chcielibyście żeby Was opisywały,jakie określenia sprawiają, że prężycie się najbardziej z dumy? Ja 3 lata temu wypisałam: 
  • uśmiechnięta,
  • zarażająca pozytywną energią,
  • przyciągająca ludzi do siebie,
  • robiąca to co kocha.
Niby nic oryginalnego, pewnie! Ale dziś jak spojrzycie na mnie to jaka jestem? Czy nie jestem uśmiechnięta i zarażająca pozytywną energią? Czy nie robię tego co kocham? I nie,nie jest to sztuczne, plastikowe i na pokaz... Nie prowadzę insta i bloga tylko po to żeby usłyszeć jaki mam piękny uśmiech i żeby każdy mi przyklasną na to co mówię. Zaczęłam je prowadzić najpierw dla siebie, a potem poniekąd żeby dzielić się mną, prawdziwą osobą,która żyje prawdziwym życiem, które sobie z boku obserwujecie. To co robię, co dzieje się w moim życiu jest prawdziwe i dzieje się bo tego chcę,bo przez lata ciężko na to zapracowałam. Zapamiętajcie sobie, że nic samo nie przychodzi, że jeśli chcemy być odbierani jako pozytywni, to tacy właśnie musimy być dla ludzi... To takie proste, a tak mało ludzi to rozumie. Kiedyś i dla mnie wydawało się to nieosiągalne, ale powoli, krok po kroku każdy kiedyś dojdzie tam gdzie chce być.
To nie jest tak, że ludzie rodzą się wiecznie uśmiechnięci i zawsze doceniają to co mają. Przeważnie to życie i doświadczenia jakie nas spotykają sprawiają, że uczymy się czym powinniśmy się kierować i co powinno mieć dla nas największą wartość. Trzymam, za Was i za samą siebie, kciuki, żebyśmy robili codziennie jeden mały kroczek naprzód! :)

niedziela, 11 września 2016

Czego nie znajdziecie w mojej torbie na siłownię?

Z pewnością nie znajdziecie jedzenia, klapek, szczotki do włosów i perfum! Hahahaaha!
Jedzenia nie zabieram praktycznie nigdy… Wiem, biję się w pierś i przepraszam, ale biegnę od razu z milionem powodów dla których tak się niestety dzieje! Po 8h w korposzczurowni i całym dniu na pudłach, uwierzcie, nie mam ochoty znów wcinać z góry zaplanowanego i przygotowanego dzień wcześniej pakietu węgli i białeczka. Lubię jeść z pudeł, ale uwielbiam też jeść to, na co w danej chwili mam ochotę, albo to co ugotował mój cudowny chłopak podczas gdy ja ciężko pracowałam. Jeśli lubicie jeść z pudeł, mieć wiecznie wszystko gotowe i pod ręką to jak najbardziej rozumiem, też miałam taki okres. Nie jest absolutnie tak, że nie jem po treningu! Broń Boże!!!!! Zawsze mieszczę się w 1/2h od treningu, kąpię się i ogarniam w 10min, a autem do domu mam 3min! Gdyby jednak było inaczej, albo gdy nie wracam po siłowni prosto do domu mam ze sobą pudło, a raczej shaker z odżywką białkową i owocami, albo ryżem!
Klapki… Ciężki temat haha. Wiem, że powinnam mieć, ale jakoś nigdy nie potrafią trafić do torby… Nie wiem gdzie one błądzą za każdym razem, ale no co poradzę, że nie lubią ze mną podróżować? Obiecuję tu i teraz przed Wami poprawę i już dziś spakuję je na jutrzejszy trening ,co by się znów nie wybrały w inny kąt domu. Grzybice i inne świństwa świata mieszkające na siłowniowych podłogach strzeżcie się!
Szczotka do włosów? A co to? 
Jedna z ważniejszych pozycji na liście każdej szanującej się fitnasiary haha. Noooo, ale nie na mojej… Mam chyba ze trzy fantastyczne szczotki, ale moje włosy najzwyczajniej w świecie nie mają takich potrzeb i dla mnie mogłyby nie istnieć, serio! Innym razem do Was pogadam na temat moich fal… z którymi wcale się nie lubię w brew pozorom. A tak na poważnie to ostatnio czesałam głowę może z rok temu, bo dostałam tangla od kochanej siostry i chciałam sprawdzić co ona ma takiego niesamowitego, że cały świat pieje. Nigdy w życiu nie miałam kołtuna ani żadnego problemu z plątaniem się włosów, po prostu takie są i żyjąc swoim życiem układają się najlepiej. Ah no i raz na pół roku zdarzy mi się wysuszyć włosy na szczotkę, ale nie nie wiem czy to się liczy?
A perfumy trochę jak klapki… Stoją w domu i ładnie się prezentują na swojej półeczce. Wystarczająco dużo  pierdół, pierdółek i ciężarów noszę ze sobą na co dzień żebym jeszcze miała je tam ładować. Mam przeważnie w kosmetyczce jakąś małą próbeczkę albo cosik innego pachnącego, dama to dama w końcu! ;)

Ooo i nie mam nigdy słuchawek, mimo że zawsze mi ich brakuje… Miałam fajne, miałam drogie, były nawet bezprzewodowe, takie wymarzone i wyczekane miesiącami… Ale raz zostawiłam na siłowni i więcej ich na oczy nie zobaczyłam, posłużyły może z miesiąc… Pokarało mnie! Niech Ci uszy zgniją złodziejski padalcuuuu!!!
No dobra, to co w takim razie tam pakuję?
Butki - sportowe, wygodne, wiązane ewentualnie na rzepy, ale nigdy przenigdy: balerinki, klapki, czułenka, mokasynki i co tam jeszcze damska stopa potrafi nosić… Uwierzcie na słowo widziałam to wszystko na własne oczy!
Rękawice - nic koniecznego jak zaczynasz przygodę, albo zamierzasz ćwiczyć tylko na maszynach, no a o zajęciach fitness nie wspominając, bo tam to już zupełnie zbędny bajer! ;) Kiedy nie mam to… ćwiczę bez, proste! Ale lubię, przyzwyczaiłam się, jest mi wygodnie i już.
Leginsy - dresy, krótkie portki co tam wolicie. Ja tylko i wyłącznie długie, obcisłe, sportowe, cieniutkie leginsy - komfort, wygoda i pełna możliwość ruchowa haha.
Koszulina - u mnie zawsze bez rękawów, też sportowa, cieniutka i w miarę dopasowana do ciała. Zimą albo jak uzbiera się jakaś nadprogramowa fałdka to jeszcze luźna bluza z kapturem na to, w której można się zaszyć i ukryć.
Stanior - tylko sportowy!!! Nic nie skacze, nie wyskakuje i nie zaskakuje w najmniej oczekiwanym momencie haha. U mnie to nie ma za bardzo co, ale wiem, że dobrze dobrany zapewnia nie jednej z Was niesamowity komfort i wygodę  podczas treningu.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się nie wziąć portek, koszulki albo stanika, juppi. Choć nie ma nic gorszego niż wybranie się na siłownię bez jednej z elementarnych cząstek torby i przymus zrezygnowania z treningu w ostatniej chwili... To tak jak dowiedzieć się w recepcji, stojąc już jedną nogą na siłowni, głową będąc już na rozgrzewce, że karnet skończył się wczoraj...
Ręcznik - mały, duży, gruby, cienki? Każda lubi inny i każda z nas ma inny rozmiar torby haha. Ja lubię duże i grube, ale zwykle mam taki jaki miał najbliżej do siłowniowej torby i taki jaki wpadł mi pod rękę. Ekhem, w dalszym ciągu mówię o ręczniku! ;) Kiedy nie mam to… wycieram się tym co mam, albo jak zorientuję się wcześniej to wypożyczam na recepcji, albo wycieram się jednym z moim siłaczem, jeśli jest razem ze mną na siłowni. Jednak to on częściej wyciera się moim niż ja jego hihi.
Mydło - to chyba najczęstszy nieobecny w mojej torbie… Ale nie że jestem brudasek czy coś haha. Zawsze jakoś się udaje, mydło do rąk zawsze ratuje sytuację <wstyd>!
Balsam - mam absolutnego bzika, bez niego nie wyjdę z domu.
Bielizna i skary na zmianę – w praktyce to ze 3 pary majtasów i 2 kulki skarpet, bo nigdy nie pamiętam czy już spakowałam i na jakie majty będę akurat miała ochotę haha.
Woda - też zawsze na stanie, jak zapomnę to płacę jak za zborze na recepcji,ale nie ma mowy żeby zrobić bez niej jakikolwiek trening.
Kosmetyczka  - nie muszę  Wam tłumaczyć, kobieta zrozumie, facet nigdy, więc szkoda słów.
Gumka do włosów – i jeszcze ze 2 inne zapasowe, wiecie jak jest.
Roller. :) Moja nowa, piękna, kostropata miłość! No i oto jest odpowiedź na pytanie: co zajmuje mi tyle miejsca… Leciutki jak piórko, no ale skondensować jakoś nigdy się nie chce, cholera.
Jak ktoś rozpoczyna przygodę z siłownią to sprawdza zawsze przed wyjściem co ma, czego nie ma, co powinno być itd. Ale po 3 latach chodzenia na siłownię jak wybieram się z domu to zawsze głowę mam gdzieś...indziej haha! Niby staram się zawsze zrobić szybką checklistę i przeważnie mam wszystko co potrzebne. Nieraz się zdarza, że mam wręcz dwa razy więcej rzeczy niż powinnam, bo np po babsku nie potrafiłam się zdecydować na jedne leginsy haha. Każda osoba po paru wizytach na siłowni sama już dobrze wie co jest jej potrzebne, a bez czego uda się obejść. Macie coś jeszcze ważnego co zabieracie ze sobą o czym nie powiedziałam?