poniedziałek, 19 września 2016

Małymi kroczkami do uśmiechu

Lubię Was motywować i lubię do Was mówić o tym żebyście wstali z kanapy bo warto, że o swoje marzenia trzeba walczyć, bo nikt inny o nie nie zawalczy, jeśli sami tego nie zrobicie! Ważne jest to, że to w Was jest największa siła i największą motywację powinniście czerpać z własnych zwycięstw i własnych małych kroczków, które robicie codziennie w drodze do celu.
Kiedyś wymyśliłam sobie, że będę w życiu szczęśliwa... Nie wiem czego się w tamtych czasach naczytałam i naoglądałam, ale ubzdurałam sobie, że jak będę uśmiechnięta i pozytywna to będzie żyło mi się lepiej, wszyscy będą mnie lubić i moje życie się zmieni... Możecie sobie teraz pomyśleć co za idiotka! Śmiało... Chyba musiałam poznać wtedy sporo uśmiechniętych osób, którym żyło się łatwo i mieli to, czego wtedy najbardziej mi brakowało. Mam dla Was propozycję - zróbcie sobie jutro dzień wolny od:
  • marudzenia,
  • narzekania,
  • stękania na swój marny los,
  • mówienia nie potrafię/nie umiem/nie chce mi się.
Jeden mały, krótki dzień bez pesymizmu. Jeśli uda Wam się przeżyć taki jeden piękny i pełen pozytywnej energii dzień postarajcie się za jakiś czas zrobić dwa dni, później tydzień, miesiąc, a później całe życie! ;) Pamiętajcie: małymi kroczkami do celu!!!! Ja zrobiłam sobie pierwszy raz taki dzień 3 lata temu, musicie uwierzyć mi na słowo, że warto...
Nie szukałam przygód, nie szukałam miłości, byłam sobie sama ze sobą, pracowałam nad swoimi wadami i niedoskonałościami. Jak patrzę na to z perspektywy czasu, był to najbardziej przełomowy i pozytywny moment w moim życiu... To wtedy wymyśliłam sobie sama zasady, którymi chciałabym się w życiu kierować, cechy jakimi chciałabym się charakteryzować, wzorce z którymi chciałabym być utożsamiana.
Chce Wam powiedzieć, że jeśli chcecie coś w swoim życiu zmienić to zależy to tylko od Was, od waszego samozaparcia i ambicji. Chcecie być odbierani jako osoba uśmiechnięta, pozytywna, motywująca innych do działania, ciągnąca innych w górę? To zacznijcie tacy być! Nic prostszego... Kto Wam zabrania uśmiechać się od rana? Kto Wam każe być gburem I marudą? Naprawdę, uśmiechniętym ludziom żyje się łatwiej, a pozytywna energia rozwiązuje wiele, wiele problemów. Nie musicie być znani, piękni i bogaci, czasem wystarczy się ładnie uśmiechnąć, zażartować, obdarzyć kogoś szczerym komplementem, to tak niewiele, a jak diametralnie potrafi zmienić Wasz obraz w oczach innej osoby.
Zrób listę! (Tak, jestem miłośnikiem robienia list haha.) Wypiszcie sobie jacy chcielibyście być, jakie cechy charakteru chcielibyście żeby Was opisywały,jakie określenia sprawiają, że prężycie się najbardziej z dumy? Ja 3 lata temu wypisałam: 
  • uśmiechnięta,
  • zarażająca pozytywną energią,
  • przyciągająca ludzi do siebie,
  • robiąca to co kocha.
Niby nic oryginalnego, pewnie! Ale dziś jak spojrzycie na mnie to jaka jestem? Czy nie jestem uśmiechnięta i zarażająca pozytywną energią? Czy nie robię tego co kocham? I nie,nie jest to sztuczne, plastikowe i na pokaz... Nie prowadzę insta i bloga tylko po to żeby usłyszeć jaki mam piękny uśmiech i żeby każdy mi przyklasną na to co mówię. Zaczęłam je prowadzić najpierw dla siebie, a potem poniekąd żeby dzielić się mną, prawdziwą osobą,która żyje prawdziwym życiem, które sobie z boku obserwujecie. To co robię, co dzieje się w moim życiu jest prawdziwe i dzieje się bo tego chcę,bo przez lata ciężko na to zapracowałam. Zapamiętajcie sobie, że nic samo nie przychodzi, że jeśli chcemy być odbierani jako pozytywni, to tacy właśnie musimy być dla ludzi... To takie proste, a tak mało ludzi to rozumie. Kiedyś i dla mnie wydawało się to nieosiągalne, ale powoli, krok po kroku każdy kiedyś dojdzie tam gdzie chce być.
To nie jest tak, że ludzie rodzą się wiecznie uśmiechnięci i zawsze doceniają to co mają. Przeważnie to życie i doświadczenia jakie nas spotykają sprawiają, że uczymy się czym powinniśmy się kierować i co powinno mieć dla nas największą wartość. Trzymam, za Was i za samą siebie, kciuki, żebyśmy robili codziennie jeden mały kroczek naprzód! :)

niedziela, 11 września 2016

Czego nie znajdziecie w mojej torbie na siłownię?

Z pewnością nie znajdziecie jedzenia, klapek, szczotki do włosów i perfum! Hahahaaha!
Jedzenia nie zabieram praktycznie nigdy… Wiem, biję się w pierś i przepraszam, ale biegnę od razu z milionem powodów dla których tak się niestety dzieje! Po 8h w korposzczurowni i całym dniu na pudłach, uwierzcie, nie mam ochoty znów wcinać z góry zaplanowanego i przygotowanego dzień wcześniej pakietu węgli i białeczka. Lubię jeść z pudeł, ale uwielbiam też jeść to, na co w danej chwili mam ochotę, albo to co ugotował mój cudowny chłopak podczas gdy ja ciężko pracowałam. Jeśli lubicie jeść z pudeł, mieć wiecznie wszystko gotowe i pod ręką to jak najbardziej rozumiem, też miałam taki okres. Nie jest absolutnie tak, że nie jem po treningu! Broń Boże!!!!! Zawsze mieszczę się w 1/2h od treningu, kąpię się i ogarniam w 10min, a autem do domu mam 3min! Gdyby jednak było inaczej, albo gdy nie wracam po siłowni prosto do domu mam ze sobą pudło, a raczej shaker z odżywką białkową i owocami, albo ryżem!
Klapki… Ciężki temat haha. Wiem, że powinnam mieć, ale jakoś nigdy nie potrafią trafić do torby… Nie wiem gdzie one błądzą za każdym razem, ale no co poradzę, że nie lubią ze mną podróżować? Obiecuję tu i teraz przed Wami poprawę i już dziś spakuję je na jutrzejszy trening ,co by się znów nie wybrały w inny kąt domu. Grzybice i inne świństwa świata mieszkające na siłowniowych podłogach strzeżcie się!
Szczotka do włosów? A co to? 
Jedna z ważniejszych pozycji na liście każdej szanującej się fitnasiary haha. Noooo, ale nie na mojej… Mam chyba ze trzy fantastyczne szczotki, ale moje włosy najzwyczajniej w świecie nie mają takich potrzeb i dla mnie mogłyby nie istnieć, serio! Innym razem do Was pogadam na temat moich fal… z którymi wcale się nie lubię w brew pozorom. A tak na poważnie to ostatnio czesałam głowę może z rok temu, bo dostałam tangla od kochanej siostry i chciałam sprawdzić co ona ma takiego niesamowitego, że cały świat pieje. Nigdy w życiu nie miałam kołtuna ani żadnego problemu z plątaniem się włosów, po prostu takie są i żyjąc swoim życiem układają się najlepiej. Ah no i raz na pół roku zdarzy mi się wysuszyć włosy na szczotkę, ale nie nie wiem czy to się liczy?
A perfumy trochę jak klapki… Stoją w domu i ładnie się prezentują na swojej półeczce. Wystarczająco dużo  pierdół, pierdółek i ciężarów noszę ze sobą na co dzień żebym jeszcze miała je tam ładować. Mam przeważnie w kosmetyczce jakąś małą próbeczkę albo cosik innego pachnącego, dama to dama w końcu! ;)

Ooo i nie mam nigdy słuchawek, mimo że zawsze mi ich brakuje… Miałam fajne, miałam drogie, były nawet bezprzewodowe, takie wymarzone i wyczekane miesiącami… Ale raz zostawiłam na siłowni i więcej ich na oczy nie zobaczyłam, posłużyły może z miesiąc… Pokarało mnie! Niech Ci uszy zgniją złodziejski padalcuuuu!!!
No dobra, to co w takim razie tam pakuję?
Butki - sportowe, wygodne, wiązane ewentualnie na rzepy, ale nigdy przenigdy: balerinki, klapki, czułenka, mokasynki i co tam jeszcze damska stopa potrafi nosić… Uwierzcie na słowo widziałam to wszystko na własne oczy!
Rękawice - nic koniecznego jak zaczynasz przygodę, albo zamierzasz ćwiczyć tylko na maszynach, no a o zajęciach fitness nie wspominając, bo tam to już zupełnie zbędny bajer! ;) Kiedy nie mam to… ćwiczę bez, proste! Ale lubię, przyzwyczaiłam się, jest mi wygodnie i już.
Leginsy - dresy, krótkie portki co tam wolicie. Ja tylko i wyłącznie długie, obcisłe, sportowe, cieniutkie leginsy - komfort, wygoda i pełna możliwość ruchowa haha.
Koszulina - u mnie zawsze bez rękawów, też sportowa, cieniutka i w miarę dopasowana do ciała. Zimą albo jak uzbiera się jakaś nadprogramowa fałdka to jeszcze luźna bluza z kapturem na to, w której można się zaszyć i ukryć.
Stanior - tylko sportowy!!! Nic nie skacze, nie wyskakuje i nie zaskakuje w najmniej oczekiwanym momencie haha. U mnie to nie ma za bardzo co, ale wiem, że dobrze dobrany zapewnia nie jednej z Was niesamowity komfort i wygodę  podczas treningu.
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się nie wziąć portek, koszulki albo stanika, juppi. Choć nie ma nic gorszego niż wybranie się na siłownię bez jednej z elementarnych cząstek torby i przymus zrezygnowania z treningu w ostatniej chwili... To tak jak dowiedzieć się w recepcji, stojąc już jedną nogą na siłowni, głową będąc już na rozgrzewce, że karnet skończył się wczoraj...
Ręcznik - mały, duży, gruby, cienki? Każda lubi inny i każda z nas ma inny rozmiar torby haha. Ja lubię duże i grube, ale zwykle mam taki jaki miał najbliżej do siłowniowej torby i taki jaki wpadł mi pod rękę. Ekhem, w dalszym ciągu mówię o ręczniku! ;) Kiedy nie mam to… wycieram się tym co mam, albo jak zorientuję się wcześniej to wypożyczam na recepcji, albo wycieram się jednym z moim siłaczem, jeśli jest razem ze mną na siłowni. Jednak to on częściej wyciera się moim niż ja jego hihi.
Mydło - to chyba najczęstszy nieobecny w mojej torbie… Ale nie że jestem brudasek czy coś haha. Zawsze jakoś się udaje, mydło do rąk zawsze ratuje sytuację <wstyd>!
Balsam - mam absolutnego bzika, bez niego nie wyjdę z domu.
Bielizna i skary na zmianę – w praktyce to ze 3 pary majtasów i 2 kulki skarpet, bo nigdy nie pamiętam czy już spakowałam i na jakie majty będę akurat miała ochotę haha.
Woda - też zawsze na stanie, jak zapomnę to płacę jak za zborze na recepcji,ale nie ma mowy żeby zrobić bez niej jakikolwiek trening.
Kosmetyczka  - nie muszę  Wam tłumaczyć, kobieta zrozumie, facet nigdy, więc szkoda słów.
Gumka do włosów – i jeszcze ze 2 inne zapasowe, wiecie jak jest.
Roller. :) Moja nowa, piękna, kostropata miłość! No i oto jest odpowiedź na pytanie: co zajmuje mi tyle miejsca… Leciutki jak piórko, no ale skondensować jakoś nigdy się nie chce, cholera.
Jak ktoś rozpoczyna przygodę z siłownią to sprawdza zawsze przed wyjściem co ma, czego nie ma, co powinno być itd. Ale po 3 latach chodzenia na siłownię jak wybieram się z domu to zawsze głowę mam gdzieś...indziej haha! Niby staram się zawsze zrobić szybką checklistę i przeważnie mam wszystko co potrzebne. Nieraz się zdarza, że mam wręcz dwa razy więcej rzeczy niż powinnam, bo np po babsku nie potrafiłam się zdecydować na jedne leginsy haha. Każda osoba po paru wizytach na siłowni sama już dobrze wie co jest jej potrzebne, a bez czego uda się obejść. Macie coś jeszcze ważnego co zabieracie ze sobą o czym nie powiedziałam?

czwartek, 8 września 2016

Kto jedzie ze mną?

Wreszcie i na mnie przyszła pora! :) Wszyscy już dawno poopalani, pozwiedzani i polenieni, a ja biedna jak zawsze na końcu. Może jeszcze nie wiecie, ale tym też się raz na jakiś czas zajmuję - pomagam w organizacji wyjazdów nurkowych, a jak nie lubicie nurkowych to specjalnie dla Was też takich totalnie rekreacyjnych. Tym razem zbieramy super ekipę na wyjazd do Hurghady - Egiptu.

Będziemy mieszkać w hotelu Bella Vista w samym centrum Hurghady i ok. 5 km od lotniska, w pobliżu sklepy z pamiątkami, bary i restauracje. Więcej tutaj:
http://www.columbus.biz.pl/turystyka/1739047162
W planach mamy grzanie tyłków na leżaczkach, picie drineczków z palemką i przeglądanie kolorowej prasy w cieniu palm. No może jeszcze trochę foteczek na insta, przeglądanie snapka i ploteczki o blogowym świecie! ;)
Na tych nie lubiących słońca i lenistwa czeka milion knajpek z cudownymi i najlepszymi owocami morza jakie jadłam! :) Daleko w swoim życiu nie byłam... więc nie mam za bardzo do czego porównywać haha! ;) Ale zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak po całym dniu pełnym wrażeń siadacie sobie nad brzegiem morza w przytulnej knajpce, wieje ciepły letni wiatr, podają Wam grillowane krewetki...mmmm! Leci klimatyczna muzyka, każdy się uśmiecha, opowiada o swoim ostatnim nurkowaniu, planuje kolejne podwodne podboje! Moja głowa już tam jest! :)
Sportowo nastawionym do świata ludziom zawsze i wszędzie będę proponowała nurkowanie! <3 Moja wielka miłość i pasja od wielu lat. Można zacząć od krótkiego nurkowania dla zapoznania się z tą krainą - INTRO, a dla tych obeznanych do wykupienia pakiety nurkowe od 1 do 5 dni! Ja w ciemno biorę wszystkie 5!!! :) Dla tych ambitnych i ciekawych świata w Warszawie lada dzień rusza kurs nurkowania PADI OWD. Niesamowita okazja żeby spotkać się ze mną jeszcze przed wyjazdem! ;)


Najlepsze na świecie nurkowanie w moim życiu!!! Spełnienie jednego z wielkich marzeń... <3 Pływanie z delfinamiiiii! Tak, to moje zdjęcie. Tak, pływałam z nimi, z całym stadem. Tak, prawie umarłam tam ze szczęścia. Nie, nie mam pojęcia jak udało mi się zrobić tak piękne zdjęcie. Jest ono dla mnie największym na świecie symbolem moich marzeń, które jak się okazało są na wyciągnięcie ręki. Ja też w to nie wierzyłam, jak ja raczej średnio bogata laska z Warszawy ma nagle zacząć spełniać marzenia z kosmosu... Hm, a jednak!
No i znów tam jedziemy tam 20-27 października! :) 
Znów tam wracaaaaaaam... Kocham to miejsce, które dla wielu z Was może wydawać się brzydkie, biedne i niebezpieczne. Rozumiem, tylko ktoś kto był tu już choć raz, patrzy na to zupełnie innymi oczami. To tu zaczęła się moja przygoda z podróżowaniem, z nurkowaniem, z odkrywaniem tego, co w życiu sprawia mi najwięcej frajdy. Uwielbiam tu wracać i będę to robić najczęściej jak tylko pieniądze pozwolą. Nie o kulturę, religię i mentalność chodzi, a o to jaka panuje tu atmosfera, klimat i z jak fajnymi ludźmi można spędzić czas na paleniu shishy haha!



Zabrałabym Was tam wszystkich gdybym tylko mogła, tylko po to żeby pokazać Wam jak tam jest cudownie! :)


Macie pytania? Piszcie.
Chcecie z nami jechać? Piszcie.
Byliście tam już kiedyś? Piszcie.

poniedziałek, 5 września 2016

Moja niedoczynność

Nie jestem lekarzem, trenerem ani dietetykiem. Dość mocno wzbraniam się przed dawaniem Wam rad odnośnie diety i suplementacji przy niedoczynności, ponieważ zwyczajnie znam się na tym tyle co nic. Zaczytuję się w temacie całe trzy miesiące, czyli tyle ile trwa mój problem... Co to są trzy miesiące? Lekarze uczą się całe życie, a i tak nie wiedzą wszystkiego. Nie chcę nikogo wprowadzić w błąd, albo źle mu poradzić. 
Opisywałam na insta wielokrotnie swoją walkę z dietą tak, żeby tylko uniknąć hormonów. Skoro po 3 miesiącach przyszły nowe wyniki badań stwierdziłam,  że wiele z Was chciałoby się dowiedzieć jaki jest tego wszystkiego rezultat i czy opłaciło się to całe zamieszanie! No to tak...Może od początku! Badania zrobiłam, bo potrzebowałam do rozpisania diety u dietetyka, ale dobrze się złożyło, bo zaczęło się ze mną kiepsko dziać! :( 

  • brak sił
  • brak chęci do treningu 
  • najchętniej spałabym całymi dniami
  • brak humoru 
  • odwieczne problemy z cerą 
  • ciągłe kłopoty z jelitami

Badania wyszły marnie, co mimo bardzo złego samopoczucia niesamowicie mnie zaskoczyło... Lekarz przepisał hormony, dał niewielkie wskazania dietetyczne i zalecił kontrolę za 1,5 miesiąca. Hormonów nie wzięłam, dietę zmieniłam diametralnie, kontrolę zrobiłam sobie sama po 2 miesiącach.

Skupiłam się przede wszystkim na wyleczeniu jelit, bo to w nich upatrywałam główny problem. Niedoczynność tarczycy wymogła na mnie śledztwo odnośnie przyczyny takiego stanu rzeczy. Dla mnie powód był jasny- przeciekające jelita, za czym szły niedobory głównie ferrytyny, mimo dużej podaży jajek oraz mięsa, bo nabiału nie jem już dłuższy czas.

Lekarzowi najłatwiej jest wydać receptę i czekać na poprawę wyników... Niewielkie mam doświadczenie i wiedzę w tym temacie, ale znam swoje ciało i wiem co jest dla niego lepsze. Podjęłam próbę poprawy wyników badań ale i samopoczucia bez pomocy hormonów i dałam sobie na to 2 miesiące. Powiedziałam sobie, że jeśli nie będzie lepiej, rozpocznę wrzesień od hormonów...Nie chciałam tego, nie dopuszczałam do siebie takiej myśli,wiedziałam, że zrobię wszystko żeby tak się nie stało. W życiu ich nie brałam i nie chcę wchodzić w dyskusję z nikim na ten temat. Jeśli bierzecie i jesteście zadowoleni to super, bo to jest najważniejsze. Ja się nie dam przekonać i koniec kropka.



Co zmieniałam? Hmm...Wszystko? Może nie, ale bardzo dużo! 

  • zero nabiału
  • zero glutenu
  • zero cukru 

Cukier i gluten oczywiście z wyjątkami, nikt nie jest święty, a i nie do końca wierzyłam w cudowne działanie ich odstawienia. Nie interesują mnie żadne teorie co ten gluten robi,czego nie robi, czy dzięki niemu się chudnie czy tyje. Na tyle dobrze poznałam już swój organizm, że wiem na ile mogę sobie pozwolić i gdzie jest granica. Na co dzień nie pojawia się w moim menu, ale raz na jakiś czas zdarza mi się kupić na przykład chleb na zakwasie, który dobrze robi moim jelitom.

Nabiał eliminowany z diety już od ponad roku, zupełnie wyłączony od miesiąca ze względu na cerę. Odnalazłam bardzo duży związek pomiędzy pojawianiem się epidemii pryszczy na paszczy,a spożytym nabiałem wszelkiej postaci... Całe życie z nim walczę, a nikt mi w życiu nie powiedział, że może mieć to jakiś związek...

Wprowadziłam za to dużo kiszonek, orzechów i ryb. Suplementuję:
  • tran
  • cynk
  • selen
  • glutaminę
  • probiotyki 

No i pewnego dnia przyszły nowe wyniki badań... Zobaczyłam poziom TSH i prawie zapłakałam...było:

A jest:



Załamałam się i stwierdziłam, że dalej nie ma co sprawdzać... Ale mówię: dobra, gorzej nie będzie, sprawdzę tylko jak bardzo źle już jest i od czego zaczynam nową walkę, tym razem z hormonami... Wszystko inne się poprawiło! Byłam w szoku! 

Witamina D:







Ferrytyna:


Kortyzol:



Usiadłam i na spokojnie przeanalizowałam ostatnie miesiące. Poprawie uległy nie tylko wyniki, ale i samopoczucie, a problemy jelitowe stopniowo ustają... A to tylko dieta i suplementacja! Czary mary bum! Jestem na dobrej drodze, więc nic nie zmieniam.

Często spotykam się z krytyką, że poszłam za modą, że "jak wszyscy to i Ty", że to jakieś chore fanaberie jedzeniowe. Łatwo kogoś oceniać kiedy nie ma się o czymś pojęcia, ani o stanie zdrowia danej osoby, ani o powodach dla których zapadła taka, a nie inna decyzja. Napisałam to trochę aby się wytłumaczyć, aby wreszcie każdy zrozumiał czemu dokonałam takiego wyboru, a po części też po to, żeby pokazać Wam, że ocenianie kogoś po jednym talerzu nie jest ok. 

Dostałam doskonały dowód na to, że idę dobrą drogą, że to co robię ma sens, że cierpliwość i systematyczność zawsze zostaje nagrodzona! :)