niedziela, 31 grudnia 2017

Podsumowanie 2017 | Rok spełnionych marzeń

Siedzę i myślę, podsumowuję sobie wszystko to, co spotkało mnie w tym roku i w głowie mi się nie mieści jak bardzo był udany. Nie wiem nawet od czego zacząć… Był tak wyjątkowy i niezwykły, że nigdy nawet nie oczekiwałam po nim aż takich fajerwerków! Co roku mam jedno życzenie: aby kolejny rok był lepszy, fajniejszy, bogatszy w doświadczenia, podróże i spełnione marzenia od poprzedniego. Nic więcej. W 2017 wydarzyło się tak dużo, że nie sposób nawet wspomnieć i opowiedzieć Wam o wszystkim, ale jeśli jesteście ze mną na bierząco to myślę, że niektórych rzeczy nawet nie trzeba Wam przypominać! :)
Absolutnym hitem roku jest wygrana w pierwszym w życiu konkursie, w którym nagrodą było coś więcej niż bon na kawę czy roczna prenumerata fit magazynu. Wygrałam wyjazd, wycieczkę, spełnienie najskrytszego marzenia, podróż na koniec świata. Ktoś za nic, za darmo podarował mi największe szczęście, radość, satysfakcję, frajdę i spełnienie. Poleciałam na Bali, zobaczyłam miejsce, które było największym ze wszystkich marzeń, odhaczyłam to najważniejsze z najważniejszych! Jestem tak niesamowicie wdzięczna, wzruszona i szczęśliwa, że dane mi było tam być, zobaczyć na własne oczy te wszystkie palmy, plaże i zachody słońca, choć odrobinę zasmakować tego balijskiego klimatu.
Miałam pierwszą w swoim życiu sesję zdjęciową, w rezultacie której wygrałam konkurs. Kolejny już tego roku! Zostałam twarzą marki DayUp Pearls, z którą w 2018 dużo jeszcze podziałamy. Więcej zdradzić nie mogę, ale ten rok dał z pewnością początek fajnej, przyszłościowej i kreatywnej współpracy. Cieszę się, że mogę być częścią czegoś, pod czym mam ochotę podpisać się obiema rękami.
Zakończone studia. Więcej chyba mówić nie trzeba? Obroniłam pracę magisterską, co przez wszystkie lata liceum i pierwsze lata studiów wydawało mi się wyczynem godnym zdobycia Mount Everestu. Wiem, zabawne. Strach przed wystąpieniami publicznymi nie wybiera! ;)
Ilość wolnego czasu, dowolność w wyborze pracy, świadomość zakończenia ważnego etapu w moim życiu, zdobycie, bądź co bądź, (pewnie jedynego) tytułu naukowego w moim życiu, to tylko pierwsze co przychodzi mi do głowy, a plusów jest pewnie jeszcze kilka.
Wyjazdy. Ich jednak zawsze jest mi mało… 2017 to sześć obozów z dzieciakami, Albania i Livigno. Mnóstwo czasu spędzonego na snowboardzie i na żaglach. Gdyby nie obozy to nie miałabym aż tylu okazji do wyjeżdżania, jeżdżenia po Polsce, zwiedzania i odwiedzania nowych miejsc. Lubię to i nie przeszkadza mi to, że jadę do pracy. Dla mnie to super odskocznia, fajne urozmaicenie, odpoczynek od rutyny i w jakimś stopniu zaspokojenie mojej miłości do życia w ciągłej podróży.
Oprócz tego poznałam mnóstwo inspirujących, ciekawych i kreatywnych ludzi. Byłam na wielu ważnych, fajnych i motywujących eventach. W codziennym życiu niby niewiele się zmieniło, ale wiele projektów rozpoczętych jeszcze w tym roku zaowocuje dopiero za jakiś czas. 
Ten rok był jak zawsze lepszy od poprzedniego pod absolutnie każdym względem!!! Więcej wyjazdów, motywacji, uśmiechu, energii, pracy, pieniędzy, eventów, współprac, projektów, klientów, pomysłów, nowych znajomości, planów, spełnionych marzeń... Oj tak, zdecydowanie 2017 to rok spełnionych marzeń! <3

Jakie plany i cele na najbliższy rok? Napiszę niebawem. ;)


sobota, 16 grudnia 2017

Małe rzeczy | Motywacja na niedzielę

Często małe rzeczy mają bardzo duży wpływ na nasze życie, nasz humor i spojrzenie na świat. Jedna prosta rzecz:  musimy zacząć robić to, co kochamy najbardziej, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi i spełnieni. Brzmi jak motywacyjne kombo, co? Wiem! ;) Ale pomyślcie logicznie, nie uczcie się haseł na pamięć, nie wypisujcie sobie tego jako motto życiowe kredą w kominie. 
Chcecie całe życie być skwaszeni, smutni i niemili jak więcej niż połowa naszego społeczeństwa? Chcecie być jak szara, smętna, nadęta i gburowata masa? Nie, nikt nie chce, ale większość nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie chcemy zbawić świata, chcemy żeby nam, małej jednostce, jednej Oleńce żyło się lepiej. Skoro tak, to zacznijmy właśnie od samego siebie!
Lubisz jeść co rano świeże bułeczki, a nigdy tego nie robisz?Czemu? Znam nawet odpowiedź! Nie chce Ci się wcześniej wstawać, ubierać, wychodzić do ludzi z fejsem jak drakula i truptać do sklepu skoro świt, zgadłam? Lubisz jak otacza Cię porządek, w koło pachnie, jest pięknie, schludnie i elegancko? A jaka jest prawda, oboje dobrze wiemy! ;) Lubisz mieć przygotowane jedzenie na cały następny dzień, a do tej pory podziwiałeś tylko czyjeś pudła i posiłki na zdjęciach w necie? Leniuszku!
Nie potrafisz zmienić swojego podejścia i polubić poranków bez bułek, kanapy zatopionej pod stertą wygniecionych koszul, zlewu błagającego o uwolnienie od piramidy brudnych garów i jedzenia świństw kupionych w knajpie na rogu? Nie ma prostszej rady niż zakasanie rękawów i wzięcie się do roboty. Super modne ostatnimi czasy hasła motywacyjne: "zmień swoje życie już dziś", "możesz wszystko, wystarczy tylko chcieć"... Myślę, że wylewają się bokiem już nam wszystkim. ;)
Ale tak na chłopski rozum, tak po prostu, zwyczajnie, nie dorabiając do tego żadnej nadmuchanej ideologii - zacznij robić coś, co sprawia, że stajesz się szczęśliwszy, że na gębie od rana pojawia się tylko uśmiech. Zacznij żyć swoim życiem i robić z nim dokładnie to, na co masz ochotę. Nie potrzebujesz do tego milionów na koncie, willi z basenem, służących i helikoptera. Radość bierze się z małych rzeczy, które masz na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba tę rękę zmotywować jakoś do działania.
Życie nie polega na tym, aby przyjmować je takim jakim jest. Masz się cieszyć każdą chwilą, przeżywać każdy dzień jakby kolejnego miało nie być! Rób małe kroczki na przód. Niech praca będzie dla Ciebie tylko etapem, szczeblem do osiągnięcia najlepszego, do dotarcia tam gdzie sobie zamarzysz. Nie siedź bezczynnie w jednym miejscu. Aż się samo ciśnie nadmuchane hasło: "nie robiąc kroku na przód, cofasz się"! ;)
Wystawiaj gębę do słońca, ciesz się z drobnostek jak dzieciak, sprawiaj innym radość, idź do kina zamiast na trening, jedz wielkie czekoladowe lody bez wyrzutów sumienia, weź sobie wolne od bycia dorosłym i zaszalej. Bądź sobą i doceniaj życie.
I nie mów: "łatwo Ci powiedzieć...". Bo nie, nie było mi łatwo jak sama tkwiłam w dołku, pracowałam w korpo, byłam sama jak palec, nie było mnie stać na nowe gacie i nie miałam żadnego celu w życiu!!! Ale skoro ja potrafiłam wyciągnąć rękę po swoje i zawalczyć, to Ty też potrafisz. A tym bardziej potrafisz pójść rano po pyszne, cieplutkie bułki* do sklepu żeby lepiej i przyjemniej zacząć dzień. ;)
*ojej...bułki nie są fit! I mają gluuuten, o-oł! Jak mogę Was do tego namawiać...

czwartek, 14 grudnia 2017

Pierwsza sesja zdjęciowa | Ola kokos

Nie pierwszy już raz w moim życiu musiałam zmierzyć się z ogromnym wyzwaniem... Jednak równie wielki stres i chęć ucieczki czułam tylko na maturze i przed obroną pracy licencjackiej! Możecie się śmiać, ale zawsze miałam z tym ooooogromny problem. Wiem, że ciężko uwierzyć, ale nie znoszę jak ktoś robi mi zdjęcia... Selfie i fotki robione przez mojego domowego fotografa według moich pomysłów i dokładnych wskazówek, to jednak coś zupełnie innego. Tak bardzo się tego bałam, że nawet sobie nie wyobrażacie. Jak weszłam do studia i zobaczyłam tych wszystkich ludzi, sprzęt, lampy, rekwizyty, mnóstwo ciuchów, babeczki od włosów, makijażu, fotografa, organizatorów i resztę uczestniczek castingu... miałam ochotę UCIEKAĆ!
Sesja zdjęciowa była ostatnim etapem konkursu organizowanego przez DDOB i DayUp na twarz marki DayUp Pearls. Jak dobrze wiecie, konkurs wygrałam! Tym łatwiej jest mi z tej perspektywy Wam to opowiadać. ;)
Okazało się, że nikt nie gryzł, nie krzyczał, krzywo nie patrzył, nie wymagał nie wiadomo czego. Uffff!
Było za to bardzo miło i sympatycznie, atmosfera luźna, naturalna i przyjazna. Dziewczyny piękne, doświadczone i bardzo obeznane w temacie. W związku z tym założyłam, że skoro i tak nie mam szans wygrać, to przynajmniej będę się dobrze bawić! Ha, a jednak okazało się to dobrym posunięciem. Przebierałam się ze trzy razy, finalnie zdjęcia miałam w dwóch kokosowych stylizacjach. A właśnie! Czemu Ola kokosik? Każda z uczestniczek castingu pozowała z jakimś losowo dobranym owocem, który wchodzi w skład Day Up Pearls, ale również z samym produktem.

 Na początku czułam się jak drewniak i miałam wrażenie, że zabłądziłam i trafiłam tam przez przypadek haha. Znacie mnie, to wiecie jak to musiało zabawnie wyglądać. Tym większe było moje zaskoczenie jak zobaczyłam efekty sesji!!!!!!! Zakochałam się w tych zdjęciach! <3
Możecie się tylko domyślić jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłam też wyniki samego konkursu... Na sesji najpierw chciałam ze strachu uciekać, potem postawiłam na dobrą zabawę, a finalnie okazało się, że wygrałam!!! Chyba dobra zabawa, luz, uśmiech i naturalność sprawdzają się nie tylko na codzień! ;)

Jeśli macie jakieś pytania to śmiało piszcie! :*

sobota, 14 października 2017

Marzenia się spełaniają | Bali

Dużo razy siadałam do napisania tego, co właśnie czytacie... Uwierzcie mi, niełatwo jest zamienić w literki to wszystko co przeżyłam, co zobaczyłam jednocześnie przekazując Wam jak wiele to dla mnie znaczyło. No nie da się! Tego nie da się po prostu opisać słowami. 
Pokrótce dla niezorientowanych ;)
Firma Organique i What Anna Wears? ogłosili konkurs, trzeba było kupić kosmetyki, zrobić fotkę, wstawić ją i czekać. Do wygrania był tygodniowy wyjazd na Bali. Na sam dźwięk tego słowa miałam ciarki na plecach haha! Kto mnie zna, ten świetnie wie, że właśnie Bali to największe z największych marzeń w moim życiu. Z wielu różnych nieistotnych w tym momencie powodów od wielu, wielu lat, kiedy jeszcze mało kto w Polsce kojarzył, gdzie to jest i że w ogóle jest, chciałam się tam znaleźć. Bo tak i już! Mam swój zielony zeszyt marzeń, o którym tyle razy Wam opowiadałam i właśnie Bali jest na szczycie listy, która powstała jeszcze za czasów liceum.
Niespecjalnie wierzyłam, że wygram, bo nie chciałam sobie robić nadziei i nie chciałam żeby było mi potem przykro. Kosmetyki kupiłam za jakieś wyskubane, ostatnie pieniądze tylko dlatego, że mój M bardziej niż ja wierzył w powodzenie całej misji i uparł się, zaprowadził mnie do sklepu dosłownie za rękę... Znaczy ja to nie wierzyłam zupełnie, nie wierzyłam dalej, nawet jak zobaczyłam wyniki konkursu haha! 
laleczki: paperlookbook

Wzięłam w nim udział tylko i wyłączne dlatego, żeby nie móc sobie później zarzucić, że nie zrobiłam wszystkiego żeby spełnić swoje największe marzenie...
No bo jak to, jest konkurs gdzie można wygrać wyjazd na Bali, a ja mam nie wziąć udziału?! No way!!!!!!! 
 Wygrałam i płakałam!
Tak właśnie było... Zanim jeszcze uwierzyłam, że faktycznie tam jadę, a uwierzyłam tak na 100% dopiero jak zobaczyłam nasz samolot na lotnisku i do niego wsiadłam hahaha! Nie wiem do czego porównać nawet to uczucie żebyście spróbowali zrozumieć co się wtedy działo w mojej głowie. 
Przywołajcie sobie coś, o czym marzycie od lat, co pokazuje Wam się przed oczami zdmuchując świeczki na torcie i o czym myślicie widząc spadającą gwiazdę. Macie to? 
To teraz spróbujcie wyobrazić sobie co czujecie jak z dnia na dzień ktoś mówi Wam, że jutro to będzie Wasze, że jutro tego dotniecie, jutro spełni się to o czym śnicie nocami, że ten faworyt na liście marzeń do spełnienia zostanie już teraz, w tej chwili odhaczony...
Nie potrafię lepiej ubrać tego w słowa, musicie mi wybaczyć! Czemu tak trudno przychodzi człowiekowi znalezienie sposobu na opisanie tak niesamowitego przeżycia?
Zawsze Wam to powtarzałam, od kiedy pamiętam! Marzenia się spełniają... Po tym co przeżyłam będę Wam to przypominać jeszcze częściej. To, że marzenia się nie spełniają, a trzeba je samemu spełniać, to, że trzeba mieć szczęście, pieniądze czy odwagę, to wszystko nie jest ważne. Ważne jest to, że to się dzieje naprawdę, że swoimi mniejszymi lub większymi czynami sprawiamy, że dzieją się rzeczy wielkie, które wcześniej wydawały nam się nieosiągalne. 
Mamy wielką moc i pora w to uwierzyć!

niedziela, 16 kwietnia 2017

Dreams come true | Spotkanie z What Anna Wears

Najpierw współpraca z ukochaną firmą Triumph, o której pisałam tutaj, a kilkanaście dni później to... Udało mi się wygrać konkurs, w którym nagrodą była kolacja z Anią Skurką. Obserwuję ją, śledzę, podziwiam, szanuję i niesamowicie zazdroszczę tego co osiągnęła swoją ciężką pracą.
Nie lubię konkursów, bo zwykle trzeba robić masę głupich rzeczy, klikać, udostępniać, linkować, oznaczać, a potem i tak nigdy nie wygrywam, więc nie mam w zwyczaju brać w nich udział. Jak już wiecie, tym razem było inaczej... Jedyne co trzeba było zrobić to napisać komentarz i zdać się na łut szczęścia, więc bez tragedii, tyle byłam w stanie zrobić. Kilka dni czekania i przyszła pozytywna odpowiedź - zostałam zaproszona na spotkanie!
Nie należę do osób otwartych, odważnych i wyrywających się do nowych znajomości, więc zamiast się ucieszyć, dostałam skrętu kiszek ze strachu haha! Oczywiście okazało się, że nie ma co trzęść portkami, bo było fantastycznie, każdy był niesamowicie miły i spędziłam super wieczór.
Poznałam same pozytywne, uśmiechnięte, ambitne i kreatywne dziewuchy. Spędziłyśmy fantastyczny czas przy pysznym jedzeniu, w cudownej atmosferze wymieniając się milionem historii, wspomnień, motywacji, marzeń i planów na przyszłość. Zostałam tak pozytywnie naładowana energią, chęcią do działania i przekonaniem, że mogę wszystko, że zamiast wracać do domu, chciałam od razu zabrać się za robotę.
Ania okazała się być absolutnie tą samą Anią co w internetach, snapach, blogach i instagramach! Jestem niesamowicie wdzięczna za to spotkanie, za możliwość spędzenia tak miłego czasu przy zwyczajnej, a jednak niezwykłej kolacji. Ania jest dowodem na to, że wystarczy bardzo chcieć, ciężko pracować i cierpliwie czekać na efekty. Tak niedużo, a jednak to wielki klucz do sukcesu, spełnienia i zadowolenia z siebie. Pozytywnie zazdroszczę, kibicuję i obserwuję.
W ten jeden wieczór usłyszałam tyle miłych słów i komentarzy w moim kierunku, że aż mi serduszko szybciej zabiło. Biorę więc wielki rozpęd i dalej robię swoje, skupiam się na moich celach i marzeniach, zakasuję rękawy i uśmiecham od ucha do ucha. Wiem, że mogę wszystko, a to co kiedyś wydawało się nierealne zaraz może być na wyciągnięcie ręki!

piątek, 24 marca 2017

Triumph Triaction

Trzy dni temu przyszła do mnie niesamowita przesyłka od marki Triumph, której chyba nikomu nie muszę przedstawiać! :) Razem z całym pudłem akcesoriów dostałam zaproszenie na sportowy brafitting i vouchery do wykorzystania na zakup czego sobie tylko dusza zapragnie. 
Nie ciężko się chyba domyślić, że wybór padł na najnowszą kolekcję, której polską twarzą jest, nie kto inny jak, moja ukochana Skurka. Śledziłam Anię, Shape'a, ale właśnie i Triumph'a podczas wszystkich wydarzeń związanych z najnowszą kolekcją. Oglądałam relacje ze Szwajcarii, gdzie spotkały się wszystkie ambasadorki Triumph'a, snapy, na których Ania opowiadała o ogromnym zaszczycie, który ją spotkał i o tym jak została ambasadorką. A kilka dni później sama dostałam od nich propozycję współpracy... Czy to nie brzmi pięknie? :)
Wstyd się przyznać, ale nigdy nie wiedziałam ze 100% pewością jaki mam rozmiar biustu i jaki rodzaj biustonoszy powinnam nosić. Wiele razy słyszałam, że każda kobieta powinna choć raz pójść do profesjonalnej brafitterki i dowiedzieć się ile ma w biuście. Tyle samo razy słyszałam głosy zdziwienia koleżanek, które już z tej niesamowitej usługi skorzystały i nie mogły wyjść z podziwu jak bardzo się myliły w stosunku do swoich rozmiarów. Podobno większość kobiet uważa, że powinno nosić 75B, że to taki uniwersalny rozmiar. Ja przez wiele lat nosiłam 70B i było mi z tym bardzo dobrze. Do wczoraj!
Wybrałam się więc i ja na czarodziejskie mierzenie, gdzie przemiła Pani dokonała pomiarów dosłownie w 10 sekund! Opowiedziałam na jakich stanikach mi zależy, co mi się podoba, w czym najlepiej mi się ćwiczy i biega. Po czym dostałam do przymierzenia dwa z najnowszej kolekcji Triumph Triaction, na których, nie ukrywam, najbardziej mi zależało. Zakochałam się od pierwszego założenia haha, szczególnie w tym czarnym, pięknym push-upie (Triaction Magic Motion)! <3 Aż szkoda go skrywać pod ubraniami i zakładać na niego jakąkolwiek bluzkę. Nie tyle co na niego, co na ten biust, który nigdy nie wyglądał lepiej! ;) Stanik jest mięciutki i niesamowicie wygodny, do tego bezbłędnie podkreśla to co każda kobieta chciałaby uwydatnić i zapewnia świetne podtrzymanie. Poważnie - założycie raz i nie trzeba będzie Was przekonywać i namawiać do zakupu.
Triaction Extreme Lite był obowiązkowym punktem na liście zakupów. Przecież taki sam miała na sobie Skurka podczas sesji dla magazynu Shape! Jest bardzo leciutki, delikatny i przylegający. Dla mnie idealny zarówno do biegania jak i na siłownię. Ramiączka można zamontować na dwa sposoby - jak w klasycznym biustonoszu i na krzyż, jak w większości sportowych staników. Dla mnie to bardzo duży plus. Miseczki są pełne, elastyczne, modelujące i świetnie wszystko podtrzymują.
Przetestowałam już oba na siłowni i powiem Wam krótko, że jestem zachwycona. Nie byłam nawet świadoma ile korzyści daje dobry biustonosz w trakcie treningu. Jaki komfort oferuje dobrze dopasowany, obcisły, ale wcale nie spłaszczający sportowy stanik. Mam nie tylko dwa świetne, nowe biustonosze i pudełko akcesoriów, ale również super doświadczenie i świadomość rozmiaru własnego biustu. Oprócz tego wiem, że dobrze dobrany biustonosz to coś więcej niż tylko kawałek materiału, a coś co każdej kobiecie powinno dawać poczucie komfortu i pewność siebie! :)


Zaraz zapytacie: "A co z tym rozmiarem?". A no właśnie... Na koniec przymierzania, oglądania i wybierania usłyszałam od przemiłej Pani: "Wszystkie staniki ma Pani w rozmiarze 70D.". Słucham...? Zawsze byłam przekonana, że D to ma moja mama, która ma dwa razy większy biust niż ja! Świat mi się zawalił haha. Dziewczyny, serio, idźcie i sprawdźcie jaki macie rozmiar, miła niespodzianka gwarantowana! ;)




poniedziałek, 13 marca 2017

Niemożliwe staje się rzeczywistością

Każdy z nas ma garść małych i stosik tych większych marzeń. Jedni mają więcej, inni mniej, a jeszcze inni prawie wcale. Ja mam tyle, że mają swój specjalny zielony zeszyt, o którym już kiedyś chyba pisałam. Mieszkają tam sobie i szybciej ich przybywa niż ubywa, ale każde spełnione marzenie dzięki temu, że zostaje odhaczone smakuje podwójnie!

Kiedyś spytałam mojego chłopaka o jego aspirację, o jego największe, nawet najbardziej kosmiczne marzenie, o to co śni mu się po nocach i o czym co roku myśli w dniu urodzin zdmuchując świeczki na torcie. Wiecie co mi odpowiedział? Nie wiem, nie mam nic takiego... Szczęka opadła mi do samej podłogi, a oczy wypadły z orbit i poturlały się pod kanapę, serio! Jak to nie ma?! Ja jednym tchem wymienić potrafię co najmniej dziesięć, a na kolejnym wdechu jeszcze z pięć. Hm... Wtedy właśnie dotarło do mnie, że nie wszyscy żyją marzeniami (tak jak ja) i wcale za cel w życiu nie stawiają sobie ich realizacji (tak jak ja).

Powiem Wam jedno, gdyby nie one, nie byłabym tym, kim jestem teraz i nie byłabym tu, gdzie sobie teraz wygodnie leżę pisząc do Was. Wszystko dlatego, że to co kiedyś uważałam za niemożliwe z dnia na dzień staje się rzeczywistością. 

Chciałam podać Wam kilka przykładów, ale jest tego tak wiele... Nie chodzi tu o to, żeby chwalić się jak to ja mam dobrze w życiu. Daleko mi od tego i nie taki charakter ma mieć ten post. Ale analizując to wszystko wiem, że jestem szczęściarą, że wiele w moim życiu mi się udało, że żyję w dostatku, robię to co chcę i lubię, że niczego mi nie brakuje. A jednocześnie tak rzadko to doceniam i jestem za to wdzięczna, bo wiecznie mi mało, bo wiecznie chcę jeszcze i ciągle wyciągam ręce po więcej i więcej. Ale bez tego nigdy nie zmieniłabym niemożliwego w to co mam teraz w garści. 

Nic samo z marzenia nie zamieni się w rzeczywistość. To nie są czary, że dotkniesz czarodziejskim patyczkiem, zrobi puff i przeleci z listy "to do" do Twojej kieszeni, Twoich wspomnień i przeżyć. Ciężka praca, ambicja, czas, cierpliwość, determinacja i wytrwałość. Zarezerwuj sobie czas do śmierci na realizację swoich własnych, unikatowych marzeń. Mają być tylko Twoje i Tylko dla Ciebie! Marzenia innych spełnia się jeszcze fajniej, ale pamiętaj, że tylko Ty przeżywasz swoje życie i masz je tylko jedno. Jedno, krótkie życie, w którym zrobisz tylko tyle, na ile się odważysz i na ile sobie zapracujesz!

wtorek, 14 lutego 2017

Walentynki

 Modnie jest powiedzieć, że nie obchodzi się walentynek, że to taki badziewny dzień, w który wszyscy są sztuczni. Mówi się, że to tak jakby cały świat jednego dnia obchodził urodziny. No niby nic fajnego, jasne. Ale jak w jeden i ten sam dzień każdy z nas musi wrzucić imprezowy bieg i szaleć na imprezie sylwestrowej, to nikomu nie przeszkadza?
Jakoś mam odmienne zdanie na ten temat. Zdecydowanie bardziej wolę walentynki niż sylwestra, jasne, że najbardziej na świecie jednak lubię swoje urodziny i rocznicę kiedy to poznałam swojego księcia z bajki. Uważam, że każdy ma prawo świętować takie święto jakie uważa za ważne dla siebie i nikt, przenigdy nie powinien nikomu dyktować, kiedy ma iść na romantyczną kolację czy mówić sobie więcej słodkich słówek niż dotychczas.
Żeby była jasność, nie dlatego lubię walentynki, bo prezenty, całuski, kwiatki, niespodzianki i randki. Z tego właśnie powodu kiedyś ich bardzo nie lubiłam… Byłam sama, a to wszystko atakowało z każdej strony! Serduszka, wszędzie te piękne, pękate, idealne, czerwone serduszkaaaa!!! Śpiewające kartki, pierdzące baloniki, czekoladki, poduszki, kapcie, majtki, bukiety, bombonierki, serwetki... wszystko w sercaaaa!
Jeśli myślisz mniej więcej właśnie tak, to przez chwilę pomyśl inaczej. ;)
 Czy wszystko musimy traktować tak bardzo przedmiotowo i materialnie?
Potraktuj ten dzień nie jako święto i wyjątkowy dzień, a jako kolejny powód do zatrzymania się na chwilę i zastanowienia nad tym ile miłości dajesz i ile jej dostajesz od innych. Niech będzie to dla Ciebie impuls do zmian na lepsze, przypomnienie jak ważną rolę w Twoim życiu odgrywają uczucia. Jeśli walentynki mają być powodem, dla którego po miesiącach albo latach wyrazisz wreszcie swoje uczucia, powiesz coś co zawsze grzęzło w gardle, albo zwyczajnie zbliżysz się do kogoś, kto pozornie i tak zawsze był obok, to czemu mamy nazywać je badziewnymi, sztampowymi czy sztucznymi? Nie oceniaj. A czy będziesz je obchodził, świętował czy unikał to już Twoja osobista decyzja.
Mów i okazuj to co czujesz, bo nic w życiu nie jest zbyt oczywiste.
Gadżety: Pepco

środa, 25 stycznia 2017

Śniadaniowe muffinki

Wynaleziony sto lat temu, przetestowany przez miliony, stosowany co rano w jakimś domu jajkowy wynalazek w postaci muffinków śniadaniowych. Znam, widziałam i podziwiałam od dawien dawna, a coś nie pozwalało mi wreszcie się za nie zabrać... Tym czymś był z pewnością poranny leniuszek, który drzemie we mnie i budzi się co rano razem z radosnymi poburkiwaniami w brzuchu. Bo komu chce się obierać, kroić, pilnować, wsadzać, wyjmować, martwić się czy oby napewno wyjdzie, zmywać miski, trzepaczki, foremki...(?!) No nie, to nie mój poranny klimat haha! Przeważnie poprzedniego dnia gotuję jajka na twardo, których nie da się zepsuć lub rano wbijam na olej kokosowy kilka jajek i idę się upiększać do łazienki, ot co, śniadanie jak codzień. Nie myślcie sobie, że jestem kuchennym nierobem, ooo nie! Ja zwyczajnie rano jestem głodna i nic innego nie ma znaczenia! ;) Wszystkie kolejne posiłki lubię przygotowywać, pilnować, układać, chuchać, dmuchać i wiadomo same fajerwerki. Ostatnie poranki dają trochę luzu i czasu na kuchenne rewolucje. 
Kto nie lubi testować nowych przepisów?
Kto nie lubi jak świeżo odkopany przepis daje się zrobić w kilka minut?
Kto co rano zastanawia się co by tu z tymi jajami zrobić?
Proszę bardzo oto przepis:
→5 jajek
→1/2 czerwonej papryki
→1/2 małej cukinii
→5 pieczarek 
→sól, pieprz
szczypiorek
olej kokosowy
Wbijamy jajka do miski, solimy i pieprzymy,  roztrzepujemy za pomocą trzepaczki lub widelca, jeśli nie jesteście w posiadaniu tego kulinarnego wynalazku. Nie duszę pieczarek, papryki i cukinii, w piekarniku miękną wystarczająco. Smaruję formę olejem kokosowym, wrzucam warzywka i zalewam jajkową masą. Wstawiamy na 20 minut do 200 stopni. Jeśli jesteście serowymi potworami to fajnie sprawdzi się plasterek żółtego sera położony na samą górę na chwilę przed wyjęciem z piekarnika.

Jajka na śniadanie to taki sam pewniak jak przeklinanie w rytm porannego budzika! Więc nie zwlekajcie i bierzcie się za testowanie. ;)

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Domowe czekoladki

Najprostsze i najszybsze domowe słodkości! Zakochałam się w nich jeszcze za czasów kiedy w mojej diecie była odżywka białkowa, wróciłam do nich teraz i bałam się, że nie będą tak dobre... Są o wiele lepsze! :) Odżywkę białkową zastąpiłam z powodzeniem korabem i ksylitolem!
15 płaskich łyżek oleju kokosowego
2 czubate łyżki kakao
2 czubate łyżki korabu 
1 czubata łyżka ksylitolu
Wrzucam wszystko na malutką patelnię, mieszam, czekam aż się rozpuści, połączy i nie będzie grudek. Następnie przelewam do foremki i wystawiam na dwór, albo jak przestygnie to do zamrażalnika. Gotowe do jedzenia już po 30 minutach. Wykonanie zajmuje dosłownie chwilę, a smak i skład są  naprawdę rewelacyjne! :)Forma: Tesco

środa, 18 stycznia 2017

Bezglutenowa i bezmleczna drożdżówka

W poszukiwaniu słodkości, które mogę zjeść natrafiłam na najszybszy przepis świata na olbrzymią cytrynową drożdżówkę! Bez glutenu, mleka i cukru... Da się? Jak najbardziej. Nie szukaj wymówek, a rozwiązań! ;) Na rynku pojawia się coraz więcej produktów bezglutenowych, co związane jest z wielkim boomem na diety eliminacyjne. Mimo wszystko pozostaję wielkim fanem domowych wypieków, bez ulepszaczy, zbędnego cukru, kolorowych dodatków i wszelkich E dodatków. Często niestety jeśli firma oferuje nam produkt bezglutenowy w innych aspektach pozostawia wiele do życzenia. Ciężko jest znaleźć w sklepie słodycze bez glutenu i do tego bez mleka. Nie wspomnę, że do tego chciałabym żeby były bez cukru i wszystkich świństw świata, a do tego nie kosztowały milionów. Realne? Nie sądzę! Z tego powodu słodycze domowej produkcji to strzał w dziesiątkę.
Przygotuj sobie:
150 gr zmielonych płatków migdałowych
150 ml oliwy z oliwek
75 gr mąki kukurydzianej 
50 gr ksylitolu 
3 jajka
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej 
skórka z jednej cytryny

Dodatkowo:
mrożone maliny
sok z jednej cytryny
Wszystkie składniki wrzucamy do miski, blendujemy lub miksujemy, otrzymujemy gotową masę. Wlewamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia, wtykamy malinki i wstawiamy na 50 minut do 180 stopni. Po wyjęciu z piekarnika zalewamy całe ciasto od góry sokiem wyciśniętym z jednej cytryny.
Gotowe!!!! :)
Przepis odrobinę przerobiony ale pochodzi stąd

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Blue Monday

O tym, że poniedziałek sam w sobie jest najgorszym dniem tygodnia nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Ale jak w rankingu wszystkich ponurych i skazanych na nienawiść poniedziałków w roku wynaleźć ten najgorszy z najgorszych?
Kiedy mamy tak krótki dzień, z tak małą ilością słońca, z tak straszną temperaturą i wahaniami ciśnienia, że aż chce się płakać? Kiedy dochodzi do nas, że wszystkie cudowne, oryginalne i jedyne w swoim rodzaju postanowienia noworoczne dały w łeb i za chińskiego boga nie uda nam się ich dotrzymać? Kiedy uświadamiamy sobie, że wszystkie oszczędności i sporą większość grudniowej pensji (którą wspaniałomyślny szef dał nam jeszcze przed świętami…) wydaliśmy już dawno temu, a chwilówka, która poszła na prezenty właśnie puka do drzwi i domaga się spłaty?
To właśnie dziś. Dziś jest ten dzień kiedy depresja wśród społeczeństwa na całym świecie sięga zenitu! 
To właśnie dziś mamy pseudonaukowy, matematycznie wyliczony, najsmutniejszy i najbardziej ponury dzień roku - Blue Monday
W wielu artykułach na jego temat pojawiają się zwroty: „Większość z nas będzie miała wtedy zły humor.” Why?! Nie dajmy sobie dziś wmówić, że mamy zły dzień! Nie dajmy się zwariować! Czemu jakiś naukowiec ma wiedzieć lepiej od nas samych kiedy mamy zły dzień?! Ale co począć skoro ten poniedziałek rzeczywiście zaskoczył nas jak każdy inny, a może nawet trochę bardziej…?

Zima i sezonowa depresja? Nie mają z nami szans jeśli dostarczymy organizmowi odrobinę ruchu, świeżego powietrza i endorfin. Idź pobiegać, zabierz psa na długi spacer, wyskocz na siłownię, albo fitness z kumpelką.
Zrób coś, co zbliży Cię do osiągnięcia Twoich noworocznych postanowieńNie działaj rozpaczliwie i pochopnie, zaplanuj od nowa, przemyśl i zacznij działać metodycznie. Z pewnością miałaś zacząć jeść bardziej zdrowo, bądź wykluczyć z diety jakieś świństwa. Zacznij od dzisiaj, każdy mały krok na przód pomoże poprawić Twój poniedziałkowy nastrój.
Jeśli rzeczywiście trapią Cie problemy finansowe to stań na wysokości zadania, przestań udawać, że nie ma problemu i zmierz się z nim twarzą w twarz. Rozpisz, zaplanuj, zanotuj, policz jak i kiedy oddać to, co jeszcze zalegasz tu i ówdzie, aby bez stresu myśleć o swoich finansach.
Uśmiech i pozytywne nastawienie działają cuda. Uwierz, są na świecie ludzie którzy mają gorzej, a potrafią się uśmiechnąć. Nigdy nie jest aż tak źle żebyś nie mógł odnaleźć w sobie choć odrobinę pozytywnej energii i chęci do działania. 

piątek, 6 stycznia 2017

Najwięksi wrogowie każdej kobiety | moja cera

Żebyście zrozumiały wszystko o czym piszę, muszę na początku opowiedzieć Wam swoją walkę. Post jest długi, ale nie sposób opisać tego wszystkiego w mniejszej ilości słów! ;)

Nie powiem Wam, że posmarujecie się tym i tamtym, nie będziecie jeść tego, połkniecie to i będziecie piękne i gładkie. Niestety! Ja całe lata szukałam takiej rady, takiej podpowiedzi, która raz na zawsze zakończyłaby moją katorgę. 
Było to moje przekleństwo, największy kompleks i wróg przez lata. Od 14 do 24 roku życia toczyłam wojnę podjazdową, psychologiczną, niesprawiedliwą i absolutnie niezapowiedzianą, a tym bardziej nieproszoną. Jeszcze jedno co można o niej powiedzieć to to, że nie była to wojna błyskawiczna.

Nie jest to post poświęcony reklamie czy antyreklamie wszelkich środków na pryszcze, dlatego nie będę Was zanudzać nazwami wszystkich środków, których i tak nikt na świecie nie dałby rady spamiętać! Podstawowe informacje o mojej kuracji:

  1. Pierwsze były antybiotyki w postaci maści.
  2. Następnie antybiotyki doustne połączone z miejscowym używaniem maści z antybiotykiem.
  3. Antykoncepcja.
  4. Kolejna doustna kuracja tym razem już retinoidami - pochodnymi witaminy A. Bardzo destrukcyjna, niszcząca oprócz nieprzyjaciela również wszystko inne...
  5. Ostatnia zewnętrzna kuracja retinoidami zalecona po ponownym nalocie wroga, który nastąpił po około roku po zakończeniu poprzedniej kuracji.
Każda wymieniona powyżej broń zabijała syfy w szybszym lub wolniejszym tempie, ale zawsze odnotowywałam zwycięstwo. Problem tkwił w tym, że po zakończeniu leczenia daną metodą problem powracał jak bumerang... Nie mogłam w nieskończoność jeść antybiotyków i faszerować się prochami. To znaczy ja byłam tak zdesperowana, że byłam gotowa na wszystko... Stąd prawdopodobnie moje aktualne problemy z jelitami.

Tym "wszystkim" była dla mnie kuracja retinoidami, o której możecie poczytać w Internecie. W skrócie przez cały okres jej trwania (1,5 roku)miałam: popękane i krwawiące usta, przesuszone spojówki, krwotoki z nosa, skórę schodzącą plastrami i sypiącą się z twarzy jak łupież, który swoją drogą też nie znikał, okropne tycie. Wymieniać mogę w nieskończoność. Mimo wszystko gdybym miała jeszcze raz się decydować, to nie zastanawiałabym się tak długo nad rozpoczęciem, a zrobiła to jeszcze wcześniej. Efekty były powalające i płakałam ze szczęścia patrząc w lustro - dosłownie! Brałam na klatę z wielkim uśmiechem wszelkie efekty uboczne, bo wreszcie znikała moja największa zmora.

Problem już nigdy nie powrócił taki, jaki był do wieku około 20 lat, czyli dnia zakończenia wszelkich kuracji. Długo była cisza i spokój, ale chyba większość z Was wie jak to jest patrzeć rano w lustro i w nerwach szukać nowych lokatorów. Są czy dali sobie spokój? Na jakiś czas faktycznie wyjechali na wakacje... Ale jak wrócili po latach, eh... To zabiłam ich zupełnie inną bronią - jedzeniem!

10 lat trwało żebym wreszcie zrozumiała, że jestem tym co jem. Dzięki mojej mamie i badaniom pod kątem niedoczynności tarczycy zaczęłam ograniczać nabiał i gluten. Okazało się to przełomowym momentem w moim życiu. Jedni mówią o tym z pogardą i niedowierzaniem, inni wierzą głęboko i opierają na tym całą swoją dietę. Dla mnie wszyscy jesteśmy inni i każdy z nas ma prawo robić ze swoją dietą co mu się tylko podoba, nic innym do tego. Wracając... W czerwcu 2016 zaczęłam ograniczać nabiał i gluten - 6 dni nie jadłam, siódmego dnia robiłam oszukany posiłek w postaci pizzy, lodów, ciastek, czekolady, itd. Ciężko było nie odczuć i nie zauważyć co działo się przez 2 kolejne dni... Paszcza wysypana, brzuch balon, problemy żołądkowe w pakiecie, jednym słowem bosko

Pod koniec sierpnia zrozumiałam co jest grane. Nooo, bystra ze mnie panna, myślałam ze dwa miesiące! :D Skończyłam najpierw z oszukanymi posiłkami i efekt był powalający - zero nieproszonych gości. Z czasem zaczęli wpadać bez ostrzeżenia, nie wiadomo na czyje zaproszenie hmm... Ostawiłam odżywkę białkową z wielkim bólem serca, ale zadziałało! W ten sam sposób odstawiłam masło i wszystko co zawierało mleczne dodatki... Walczę z każdym produktem w sklepie, przepychamy się za barki ze składem każdego gotowego dania czy słodyczy, których wiele już mi nie zostało.

Rady?
Mnóstwo!!!!!
  1. Zrezygnuj z fast-foodów, gazowanych napojów i czekolady.
  2. Pij dużo wody.
  3. Dbaj regularnie o twarz!!! Zmycie makijażu wieczorem to absolutne minimum. Płyn do demakijażu to nie jest kosmetyk to mycia twarzy, on ma za zadanie tylko zmyć maskę z Twojej twarzy. Rano też wypadałoby umyć i nasmarować paszczę kremem nawilżającym.
  4. Najlepiej zrezygnuj z makijażu... Taaa, słyszałam sama to milion razy haha! Ale jak zrezygnować jak to on daje chociaż odrobinę komfortu w tej beznadziejnej sytuacji? Postaraj się żeby chodzić w makijażu najkrócej jak to tylko możliwe, zmywaj go od razu po powrocie z domu, a jeśli zaraz znów wychodzisz, to zrób nowy.
  5. Testuj. Odstaw nabiał na miesiąc i poczekaj co się stanie. Nie działa? Odstaw gluten na kolejny miesiąc. Nie działa? Szukaj dalej.
  6. Mniej stresu.
  7. Nie dotykaj, nie wyciskaj, najlepiej zapomnij o tym, że tam są, udawaj, że wcale ich tam nie ma! Phi, wiem, wydaje się niewykonalne, ale po mału! ;)
  8. Kosmetyki: jak najbardziej naturalne, pozbawione chemii, barwników, substancji zapachowych. Na końcu zdjęcie tego co ja kładę na paszczę.
W moim przypadku ogromną rolę, jak się okazało, odegrał nabiał i gluten, coś czego nigdy nie winiłam za swoje problemy. Zjem i wiem, że po 2 dniach mogę szykować huczne przyjęcie powitalne dla tuzina chamskich gości, którzy będą się bawić dużo dłużej niż sobie tego życzę! Pozbywam się ich około 8-10 dni... Zdecydowanie nie opłaca mi się ryzykować, albo poświęcać paszczę dla kawałka pizzy, czy kubełka lodów czekoladowych, no way!! Żeby mi to ktoś powiedział jak miałam 15 lat kiedy na każdy posiłek jadłam jogurt, serek, twaróg, mleko z płatkami, a twarz miałam trzy zastępy wrogiego wojska...eh!
Pamiętajcie jednak, że każdy organizm jest inny, każdy ma inne niedobory i braki. Na jednego zadziała samo wprowadzenie odpowiedniej higieny, a dla innego wprowadzenie wszystkich tych zmian nic nie da i trzeba będzie sięgnąć po pomoc dermatologa. Jeśli jednak sama przeszłam przez takie katorgi żeby odkryć to wszystko, to chętnie dzielę się tym z Wami, bo może komuś pomogę i skrócę czyjeś cierpienia.

Jeśli dobrnęłaś do końca to bardzo dziękuję. :)
Jeśli masz pytania - pisz, chętnie pomogę!