sobota, 11 maja 2019

Z pamiętnika ciężarówki | część 4

08/05
7 dni do terminu. Co robię żeby urodzić? Tydzień temu, zaczynając 39 tydzień ciąży, skończyłam pracować. Do końca kwietnia prowadziłam jeszcze zajęcia z dziećmi na basenie i to nie tylko z brzegu, kicałam dzielnie razem z nimi w wodzie. Oprócz tego, właśnie skończyliśmy się przeprowadzać, nie będę Wam tłumaczyć ile to pakowania, rozpakowywania, sprzątania, składania, chowania, układania oznacza. Wierzę, że choć raz w życiu sami przez to przechodziliście i lubicie to z równie mocną wzajemnością co my! Zaczęłam chodzić na siłownię. Tak, tak ja wiem, widzicie oczami wyobraźni te martwe ciągi, przysiady ze sztangą i interwały na bieżni. Mhm, chciałoby się, oj chciało! A w rzeczywistości? 30 minut na rowerku z obciążeniem z numerkiem 1, a potem 30 minut wygibasów ciążowych i rozciągania. Wiecie jaka jestem po tym zmęczona?! Nie wyobrażacie sobie nawet jaki to jest wysiłek przy tych dodatkowych kilogramach, z gościem w brzuchu, po tylu tygodniach, ba, miesiącach bez pożądanego treningu. Tak się zastanawiałam ostatnio czy jest coś, czego jakoś bardzo mi w ciąży brakuje. Tak bardzo, bardzo to nawet nie ma, aż się sama zdziwiłam. Ale jak zaczęłam myśleć to znalazło się kilka rzeczy, do których chętnie wrócę. Numer jeden - spanie na brzuchu, potem solidny, okrutny trening, ale taki żeby zalać się potem jak świnka. A potem to już takie przyziemne rzeczy jak tatar, krewetki, parmeńska i shisha. A i jeszcze te wszystkie sportowe legginsy, w które brzuch już od dawna się nie mieści, które od miesięcy płaczą z samotności, leżąc w ciemnym kącie. A i jeszcze obcinanie paznokci u stóp bez uprawiania jogi, choć pedi u kosmetyczki ostatnio całkiem przypadł mi do gustu hihi. Codziennie po kilka razy maszeruję po schodach, góra, dół, dół, góra. Już sąsiadeczki się śmieją, że chyba bardzo chcę urodzić... Nie no co Panie, marzy mi się ciąża jak u słonia (21 miesięcy)! Łykam olej z wiesiołka, piję herbatkę z liści malin. Tańczę, kręcę pupą na piłce, rozciągam się, masuję wszędzie gdzie trzeba, z niemężem przytulam. A Iwo siedzi dalej, najwyraźniej pogoda mu się nie podoba.
09/05
6 dni do terminu. Jak się czuję? Pytanie, które słyszę częściej niż cześć i dzień dobry. Pytanie, którym wita się ze mną dosłownie każdy. Czasem myślę, że oni wszyscy i Wy wszyscy to jeszcze mniej macie cierpliwości ode mnie, a myślałam, że to niemożliwe. A czuję się właśnie bardzo dobrze, znacznie lepiej niż przez ostatni czas. Praktycznie nic mnie nie boli, nigdzie mi nie strzyka, nie jest mi jakoś znacznie ciężej, śpi mi się dobrze, nie puchnę, siku nie biegam, jem normalnie. Nic nadzwyczajnego jak na ostatnie dni ciąży. Znacznie gorzej je sobie wizualizowałam. Zawsze powtarzam, że lepiej się nastawić na gorsze i być miło zaskoczonym, niż dostać obuchem w łeb, bo się miało nadzieje na bóg wie co! Brzuch rośnie i się obniża, słyszę to od każdego... Iwo wierci się jak szalony, kocham to uczucie, będę tęsknić okrutnie za tymi kopami prosto w żebra, teraz już to wiem. Bilans? Na wadze około +11, więc bosko, ja jestem zadowolona. Rozstępów brak. Cellulit jest, ale jakby mniejszy niż przed ciążą? Możliwe to?! W sumie jem więcej owoców, warzyw, piję więcej wody, więcej się smaruję, szczotkuję i masuję... Ruchu tylko znacznie mniej. Z cerą problemów nie mam, chyba że tknę coś co ma gluten, wiadomo. Faza na arbuza, truskawki, zielonego ogórka trwa w najlepsze.

10/05
5 dni do terminu. Obiecałam sobie cały dzień nic nie robić i odpocząć. Powiedziałam, że będę leżeć, kawę pić i seriale oglądać. No nawet się udało, a u mnie to niełatwe, bo szczególnie teraz na końcówce to umiejetność nic nie robienia totalnie u mnie zanikła! Dobrze, że miałam dużo do zrobienia w internetach, to jakoś mi się specjalnie czas nie dłużył. Ale takie siedzenie na zadzie to totalnie nie dla mnie. Po całym dniu nic nie robienia tak we mnie emocje wezbrały, że ryknęłam wieczorem jak bóbr z totalnie nieznanego mi powodu... No dramat! Znaczy wniosek jest jeden, że lenistwo to jednak totalnie nie dla mnie, moja głowa cierpi katusze. Jutro idę na siłownię i na zakupy, a w niedzielę jadę na działkę. A zaraz lecę wstawić pranie, wyjąć rzeczy ze zmywarki i trochę poprasować. Uf, wreszcie zrobię coś pożytecznego dla świata, od razu mi lepiej! To jest adhd czy pracoholizm?
11/05
4 dni do terminu. Czekanie to cholernie męczące zajęcie. Szczególnie jak czeka ze mną cała moja rodzina, cała rodzina mojego niemęża, wszyscy znajomi i nieznajomi, wszyscy Wy, klienci, sąsiadki i koleżanki babć... I wszyscy w kółko zadają pytanie: Czy to już? Czy Ty jeszcze nie urodziłaś? Cholernie miłe i wzruszające jak tyle ludzi czeka na to, co noszę pod sercem, na kogoś, na kogo kiedyś wydawało mi się, że czekam tylko ja jedna. Ale jak codziennie mam nadzieję, że to już, teraz, za momencik i biorąc pod uwagę, że już nie pracuję (jak 40tc można nazwać już), że siedzę w domu, robię wprawki do kury domowej, niemąż w pracy całymi dniami to oszaleć idzie jak zostaję sam na sam z tym czekaniem. Najlepiej nie myśleć, głowę czymś innym zająć, zapomnieć o tym, że to krąży, nadchodzi i zbliża się wielkimi krokami. Już się przestałam nawet bać tego porodu, na koszt tego jak bardzo chciałabym go mieć za sobą. Bo jak tak siedzę i czekam to wymyślam głupoty, czytam te internety i te miliony dziwacznych, nie zawsze super pozytywnych historii i wspomnień z porodu. No pierze mózg, w skrócie. Teraz to się doczekać nie mogę, ciekawe jak szybko po porodzie będę pakowała Iwka z powrotem tam skąd przyszedł, bo będę padała na nos ze zmęczenia, bezradności i bezsilności!

1 komentarz:

  1. Super wpis!
    Ja też nie śpię od rana, z tym że u mnie dzwony w brzuchu mnie budzą i obijają to raz z jednej, to z drugiej strony;) Ale nie zamieniłabym tego uczucia za nic innego! Już teraz wiem jak ciężko będzie się z tym brzuszkiem rozstać, bo przyzwyczaiłam się do niego niesamowicie :)
    Pozdrawiam Ciebie, Iwcia i Niemęża gorąco :*

    OdpowiedzUsuń