piątek, 28 czerwca 2019

Co nie przydało mi się w szpitalu? | 6 tygodni po

Tytuł trochę przekorny i przewrotny, bo w zasadzie przydało mi się prawie wszystko to, co zabrałam ze sobą do szpitala. Długo zastanawiałam się w jaki sposób nanieść poprawki na już istniejący post, jak dodać do niego komentarze, uwagi i wyjaśnienia. Stwierdziłam, że łatwiej i bardziej czytelnie będzie jeśli zrobię to po prostu w osobnym wpisie, tak aby ten pierwszy nie przybrał formy niekończącego się elaboratu. Zatem jeśli nie czytałaś posta na temat wyprawki, który napisałam jeszcze przed porodem, najpierw zapraszam tutaj, a później do przeczytania poniższego postu.
Nie będę tu od nowa wypisywać wszystkich rzeczy, które miałam ze sobą. Wspomnę o tym bez czego nie wyobrażam sobie tych 2 dni, bez czego do szpitala pojadę następnym razem i co mi ułatwiło życie.

  1. Jedna duża torba albo walizka do szpitala to zdecydowanie super rozwiązanie. Dorzuciłabym do tego małą podpowiedź: nie pakować torby na maksa, zostawić sobie trochę luźnego miejsca w razie gdyby trzeba było coś na szybko wyjąć i od razu zamknąć walizkę albo zabrać dużą lnianą torbę na zakupy. Trochę kiepsko na środku porodówki skakać po walizce żeby ta się domknęła.
  2. Dokumenty. Posegregowane, uporządkowane i ułożone, tak żeby na IP wiedzieć co gdzie i jak. Ja byłam tak zestresowana i tak mnie bolało, że nie miałabym głowy do szukania i sprawdzania co wyjmuję. Segregator od Mamy ginekolog załatwił sprawę.
  3. Wszystkie rzeczy do porodu miałam w osobnej strunowej torbie z Ikei, nie trzeba było niczego szukać. To tak samo ułatwia życie jak segregator.
  4. Koszule i szlafrok z Dolce Sono zdecydowanie dostają 6 z plusem, spisały się świetnie. Mimo mojej wielkiej niechęci do koszul, używam ich w dalszym ciągu w domu.
  5. Na porodówkę warto przygotować ręcznik, ja miałam możliwość wejścia pod prysznic na 30 minut, odgrzebanie ręcznika z walizki nie było nadzwyczaj uporczywe, ale warto mieć to z tyłu głowy przy pakowaniu.
  6. Jestem bardzo zadowolona z majtasów wielorazowych Horizon, jeśli z takich pantalonów kiedykolwiek można być zadowolonym. Prałam wielokrotnie, schły błyskawicznie, nie niszczyły się, przy noszeniu nie uciskały ani nie spadały, podkład mi z nich nie wypadał, za specjalnie też się nie przesuwał mimo braku kleju.
  7. Lanolina i muszle laktacyjne z Medeli! Mogę jechać na porodówkę bez koszul, kapci i ręcznika, ale bez tego nie ruszę się nigdzie. Na te biedne, skatowane brodawki to był jedyny ratunek. Lanolinę używam do tej pory.
  8. Rożek do spania dla Iwka. Nie było obaw, że się rozkopie, zakryje sobie buzię, zmarźnie, że ktoś z rodziny źle go będzie trzymał. Bardzo na tak.
  9. Śmialiście się ze mnie, ale gdybym nie wzięła własnych sztućców to nie zjadłabym ani jednego posiłku. Podobna sprawa miała się z papierem toaletowym.
  10. Zabranie powerbanka też uważam za mistrzowskie posunięcie. Kontaktów było sporo, ale wszystkie w bezpiecznej odległości od mojego łóżka...
Jedyna rzecz, której realnie mi zabrakło to ubranka dla Iwka, ale brałam to pod uwagę i w domu było wszystko naszykowane. Marcin dowoził codziennie. Przydał się mniejszy rozmiar, czyli 50 i o wiele, wiele więcej bodziaków i pajacy. Mimo wszystko do walizki i tak nie pakowałabym więcej, zawsze można dowieźć.
Jeszcze jedna rzecz, która przyjeżdżała do mnie codziennie to jedzenie. Kwestia moich alergii to raz, a dwa łakomstwo i chęć pochrupania czegoś podczas karmienia i nocnego balowania. Ah i jeszcze rogal do karmienia, fajnie mieć, nie trzeba. Ja świadomie nie wzięłam, ale chyba następnym razem jednak się zdecyduję.
Co nie przydało się zupełnie?
  1. Termofor na porodówce. Za szybko urodziłam, nie zdążyłam nawet pomyśleć o tym, że go mam.
  2. Butelka i smoczek. Nie musiałam dokarmiać, a smoczka nie chciałam i tak dawać z założenia, zapakowałam w razie wielkiej katastrofy.
  3. Ręcznik dla Iwa. Pierwsza kąpiel odbyła się dopiero w domu.
  4. Laktator. Nie wzięłam i dobrze, bo tak jak i wkładki do stanika, przydał się dopiero koło 5-6 dnia po porodzie kiedy przyszedł nawał.
Uważam, że spakowałam się całkiem przyzwoicie, nie zmarnowałam miejsca na niepotrzebne duperele i klamoty, torbę miałam niewielką i z pewnością o niczym nie zapomniałam przy pakowaniu! Jeśli macie wątpliwości odnośnie rzeczy, o których nie napisałam to pytajcie śmiało. 

6 komentarzy:

  1. Super! Dzięki za ten wpis :) Ja co prawda będę rodziła w Poznaniu, ale większość rzeczy, które spakowałam się powielają :D Tak jak Ty nie jestem przekonana do koszul nocnych, ale mam nadzieję, że się sprawdzą (też kupiłam te z Dolce Sono. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super wpis! W której dobie używałaś już muszli laktacyjnych?Zastanawiam sie czy dopakować ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny wpis, akurat jest na etapie pakowania �� jakiej wielkości miałaś walizkę? Bo obawiam się, że moja będzie za wielka ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy mozesz napisac na jaki laktator sie zdecydowalas? Bo jest ich tyle na rynku, ze przyprawia to o zawrot glowy����‍♀️

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi na ból podczas karmienia super sprawdziły się opatrunki Nursicare -nie wyobrażam sobie tamtych dni bez tego. A koszule do porodu miałam od najlepszej mamyginekolog.��

    OdpowiedzUsuń