wtorek, 17 września 2019

Prezent imieninowy | historia porodu

Wielce wyczekiwany post, za który nie mogłam się zabrać od taaaak dawna, że właśnie mijają cztery miesiące od tego dnia. Nie byłam przekonana do publikowania całej tej historii z obawy, że raczej nikogo nie będzie to interesowało. Ale od dnia porodu dostaję bardzo dużo wiadomości i pytań na ten temat. Nie bójcie się, nie ma w nim nic, o czym nie chcielibyście przeczytać, nie ma nic, co mogłoby Was obrzydzić albo zniesmaczyć. Z perspektywy tych miesięcy wspominam to jako piękny dzień i bardzo się cieszę, że relację z tego co się działo spisałam już dzień później, leżąc w szpitalu, bo teraz nie pamiętałabym tego tak dobrze. Będzie długo, uprzedzam!
Urodziłam 18 maja w szpitalu na Starynkiewicza, miałam wcześniej umówioną położną, do której miałam dzwonić w razie jak coś się zacznie dziać żeby zdążyła do mnie przyjechać.
O 2:30 obudził mnie ból brzucha, a że nie miałam żadnych skurczy przepowiadających to nie do końca wiedziałam czy to faktycznie są te pierwsze skurcze, na które tyle czekałam. A że były od razu co dwie minuty, nie chciało mi się wierzyć, że to już to. Nie brałam pod uwagę, że właśnie zaczęłam rodzić, a przypomnę, że byłam trzy dni po terminie... 
Byłam w szoku. Środek nocy, Marcin śpi. Jak to tak w środku nocy do położnej dzwonić?! Mam ją obudzić?! Nieee, nie dzwonię. Byłam przekonana, że nic nie wiem o porodzie, o skurczach, o tym co mam teraz robić. Bałam się cholernie, że pojadę do szpitala i mnie wyśmieją, że pukną się w czoło i powiedzą, że to żadne skurcze, że mam zwidy i omamy, żebym wracała do domu i im tyłka w środku nocy nie zawracała. Chodziłam po domu, kręciłam się z pokoju do kuchni, z kuchni do łazienki, z balkonu do salonu. Marcin spał, nie wiedziałam co robić. Do szpitala jedzie się przy skurczach co 5 minut, niby cały czas to wiedziałam. A ja miałam skurcze co 2 minuty od samego początku jak tylko wstałam z łóżka... Co dwie minuty i trwały koło minuty. Nie wiem co ja miałam w głowie, że nie chciałam jechać od razu do tego szpitala... Przecież mogłam urodzić w domu z tego wszystkiego. Ale tak się bałam, ze pojadę do szpitala i mnie odeślą. Marcin co chwila się pytał czy wszystko ok, tak tak ok. Szedł spać i znowu zostawiłam sama... Za którymś razem mówię do niego, że wiesz, chyba jednak się zaczęło. Pytał się czy jedziemy, nie nie jedziemy, jeszcze nie. 
Koło 4 poszłam pod prysznic, powiedziałam M, że potrzebuje jego pomocy. Zaspany patrzył na mnie jednym okiem jakby chciał mi powiedzieć żebym sobie jaj nie robiła, przecież jest środek nocy... Od samego początku mierzyłam skurcze w aplikacji, świetna sprawa. Jak boli to totalnie człowiek gubi poczucie czasu, raz wydawało mi się, że skurcz trwał już 10 minut, a tam na stoperze minuta... Raz myślałam, że przerwa była super długa, a tam 2 minuty przerwy między skurczami... Jakiś dziwny stan, letarg, skupienie na bólu, odłączenie wszelkich innych bodźców i funkcji mózgu. Potrzebowałam M żeby mierzył te diabelne skurcze i klikał przycisk jak będę pod prysznicem. A, że prysznic miał trwać pół godziny, to nie było innego rozwiązania. Ja pod prysznicem, M siedzący na kibelku z telefonem. Gadaliśmy sobie, żartowaliśmy jak przychodził skurcz to tak jak w każdej książce czytałam, zginało mnie w pół, zagryzałam zęby, całe ciało broniło się przed bólem. Przypomniałam sobie wtedy, że wszystko robię nie tak, że trzeba robić na odwrót, dać na luz, jak jest skurcz to ruszać się i dać się prowadzić przez ból, nie bronić się przed nim, kołysać biodrami. Myślałam sobie cały czas, że ten ból sprawia, że Iwek przesuwa się w dół, że to jest bardzo potrzebne i dobre, że z każdym kolejnym skurczem jestem tylko bliżej porodu, że już niedługo się to skończy, że jeszcze tylko chwila. K*%&...  Łatwo mówić jak nie boli! Dobra, rozluźniałam się i śmiałam się sama do siebie. Już wtedy nie było ze mną dobrze, bolało jak jasna cholera. Jak boli, a ja się śmieję to znaczy, że boli i to baaardzo! Wtedy właśnie pierwszy raz rozumiałam, że ja wcale nie chcę rodzic... Że ja wcale nie byłam gotowa na ten ból. Kto lubi ból miesiączkowy? A kto lubi ból miesiączkowy razy sto?! Tak... Koszmar! Serio, koszmar. Po jakimś czasie Marcinowi siedzenie na kibelku zbrzydło. Przyniósł sobie, uwaga, poduszkę i kołdrę...? Tak, położył się na ziemi między przedpokojem, a łazienką. Proszę, nie zmyślam.
Dalej klikał przycisk w aplikacji ze skurczami. Godzina 4 nad ranem, ja tańcząca i śmiejąca się z bólu pod prysznicem, Marcin na podłodze w przedpokoju, a Zoja? W łóżku na poduszce smacznie spała! Woda pomogła na ból, było bosko. Ale pod koniec zaczęło być mi słabo i duszno, a i jeszcze niedobrze... Lałam na siebie gorącą wodę, a głowę wystawiałam za prysznic bo nie miałam czym oddychać... Tak bardzo chce mi się teraz śmiać z tej całej sytuacji.
Do szpitala dojechaliśmy dopiero na 6:00. Po drodze podjechaliśmy jeszcze na stację benzynową zrobić zakupy... Jak ruszaliśmy ze stacji, skurcze dalej co 2 minuty, boli jak diabli, uświadomiłam sobie, że chyba jednak muszę po położną zadzwonić. Dzwonię, nie odbiera... Nie no, bez niej nie rodzę! Marcin, nie jedziemy! Wysyłam sms'a, a pod szpitalem dzwonię znowu. Ups, odebrała, do tego ją obudziłam... Jak dziś pamiętam jak bardzo mi było głupio haha! Okazało się, że o 7 zaczyna dyżur, więc z nią rodzić nie mogę. Pyta czy chcę zastępstwo, jedyne czego ja chcę stojąc pod tym szpitalem to mieć to już za sobą. Nie chciałam zastępstwa, do tej pory nie wiem dlaczego... Tego ranka nic nie było logiczne i nic nie miało większego sensu. Bardzo mnie to teraz bawi. Jakbym mózg w domu zostawiła. Dobra, rodzę bez swojej położnej, było mi wszystko jedno.
Na IP okazało się, że rozwarcie na 2-3 centymetry, ciagle miałam obawy że wyśmieją mnie i odeślą do domu. Od wejścia na izbę miałam takie dreszcze, że nie umiałam się podpisać, z emocji bardziej niż z zimna. Hormony szalały. Lekarz mnie zbadał, milion papierków, zgód, już nie pamietam nawet czego. Tak się źle czułam, że wszystko bym podpisała, wstyd przyznać. Przebrałam się i już razem pojechaliśmy na porodówkę. 
Dostałam największą salę, którą oglądaliśmy na szkole rodzenia. Okazało się, że na dzień dobry muszę się położyć. Miałam w głowie, że jak boli to lepiej się ruszać, wtedy już bolało mocno, a oni mi się każą położyć grr. Ale położna podłączyła mnie pod KTG, założyła wenflon, dostałam kroplówkę, pobrali krew i tyle. Leżeć i czekać aż rozwarcie będzie postępować. Jak przyjdą wyniki krwi to dostanę znieczulenie. Już wtedy nie rozważałam czy oby na pewno chce rodzic ze znieczuleniem. Odliczałam tylko minuty do przyjścia anestezjologa. Pytali mnie ze 3 razy, nie było z tym najmniejszego problemu. Najbardziej bolały skurcze przy 4 centymetrach.
Wtedy przyjechała moja położna. Okazało się, że tym telefonem, co mi za niego tak bardzo wstyd było, to uratowałam ją, bo zaspałaby na dyżur. Wyłączyła wszystkie budziki, tylko jakaś nawiedzona Olka się dobijała. Nie ma tego złego, trafiłam z porodem na jej dyżur, więc płacić nie musiałam i uwaga, byłam jedyną rodzącą w tym czasie, więc tak jakby miałam i tak ją tylko dla siebie. Pogadałyśmy, pozwoliła mi iść pod prysznic, M wyciągnął ręcznik i poszliśmy razem. Nie chciałam siedzieć tam sama, spędziłam kolejne pół godziny pod gorącą wodą. Wyszłam, bo znowu było mi słabo i niedobrze. Zdążyłam się ubrać i był już u mnie anestezjolog ze znieczuleniem. Przed znieczuleniem wymiotowałam z bólu, było mi tak strasznie słabo, miałam mroczki przed oczami. 
O 8:00 dostałam znieczulenie. Do 10:00 podsypiałam, bo praktycznie nic nie bolało, taka niesamowita ulga jak ten ból odpuszcza, jak kolejne skurcze się po prostu nie pojawiają! Czekasz i czekasz, a ich nie ma. M poszedł sobie zjeść śniadanie, bo bał się, że i tak spędzimy tam cały dzień. O 9:30 wracają skurcze, ale tym razem z krzyża, zupełnie inne. Czy bardziej bolą? Chyba nie, ale cholernie dobijające psychicznie jest to, że znowu boli. W głowie miałam ciągle to, że o 10:00 miałam dostać kolejne znieczulenie, więc jakoś dotrwałam, odliczałam minuty, wpatrywałam się w zegar. Powtarzałam sobie - oby tylko dotrwać do 10:00. Nie wykraczałam myślami dalej niż do najbliższej czynności jaka miała mnie czekać, nie myślałam o matko jeszcze 10 godzin bólu, nieeee.
Nagle przyszło uczucie jakbym bardzo musiała do toalety... Leżę pod tym cholernym KTG, myślę sobie jak ja im to teraz powiem, że ja muszę do łazienki...? Kombinuję, kombinuję i przypominam sobie (o ja głupia) ze szkoły rodzenia, że to oznaka skurczy partych!! Mówię co i jak i że bóle z krzyża i za ile przyjdzie anastezjolog. Zanim miałam dostać znieczulenie najpierw i tak musiałam mieć badanie ginekologiczne żeby sprawdzić czy poród postępuje i jak z rozwarciem.
A tu nagle 8 cm... Słucham?! Jak to 8?! Podobno przy 8 jest największy kryzys i okrutny ból... No bolało, ale nie gorzej niż przy tych 4 centymetrach. No i skoro było 8, to bez szans na znieczulenie... Słucham?! Jak to bez szans? Ja bez znieczulenia nie rodzę... Chciało mi się płakać, jeszcze 2 centymetry i to totalnie bez znieczulenia?! Okazało sie, ze te 2 centymetry to zrobiły się niewiadomo kiedy. Przyszła położna kazała mi wstać, powiedziała że zaczynamy 2 fazę porodu, stajemy przy drabince i będziemy przeć. No dobra, skoro tak mówi to niech jej będzie. Ze cztery skurcze parte przy drabince, bardziej jakbym się miała załatwić niż jakbym rodziła. Duży wdech, zatrzymanie powietrza, parcie i od nowa. Niby się spinałam, napinałam mięśnie, robiłam o co prosiła, ale nie widziałam rezultatu. Nie bolało jakbym rodziła, ale ona tam się lepiej na tym zna ode mnie. Chwaliła mnie, mówiła że super, że tak muszę robić, że dobra robota. Potem ze dwa parte na kucki i mówi dobra dobra, kładziemy się szybciutko. Kładziemy się? Mówię cholera co się dzieje, jak to się kładziemy?! Ale że coś jest nie tak?? Byłam taka skołowana, że słowa nie wypowiedziałam. Niech sobie robi co chce ze mną, mogę się i nawet na podłodze położyć jeśli sobie życzy. Położyłam się, ubrali się w kubraki, zadzwonili gdzieś i krzyczą - noworodki!!! Jak to cholera noworodki?! Ja wiem, że rodzę, ale że to już?? Proszę przeć, a niech Wam będzie, mogę nawet i przeć. Ale że to już?! Prę raz, mówią żebym przestała. Następny oddech i mam przeć, czuję, że to już. Dostaję takiego powera, że pre od razu kolejny raz i... Urodziłam... Nie krzyczałam, ja nawet się nie zdążyłam zorientować co się dzieje.
Nie płacze! O matko... Normalnie to wiem, że ma prawo nie płakać, ale pierwsza reakcja - o matkooo nie oddycha! Kładą mi go od razu na brzuchu, jest bordowy, zaczyna płakać, jest taki ciepły, taki mały. Patrzę ma Marcina, a ten ryczy. Ja nie płaczę, jeszcze to wszystko do mnie nie dociera. To się stało tak szybko, jeszcze nie rozumiem, że urodziłam zdrowego chłopaka, że urodziłam sobie syna na imieniny. Parte trwały 12 minut, urodziłam w 4,5 godziny od przyjazdu do szpitala. Teraz wszystko jasne czemu to wszystko działo się tak szybko. Byłam nacięta, musieli mnie trochę pozszywać, znieczulenie finalnie dostałam tylko raz.
Iwo Tadeusz Witkowski
18.05.2019 10:27
3308 g 53 cm

35 komentarzy:

  1. Fajnie to wszystko opisałaś :) takim językiem... przystępnym :D ja mam jeszcze 2mce i szczerą nadzieję, że też pójdzie szybko :x hmm cały czas nastawiam się, że niee bez znieczulenia bo to wstrzymuje akcję, ale pewnie nie ma co gadać póki się nie zacznie (: będzie co ma być, najważniejsze, że się zapomina jak to dokładnie było xD dzięki i pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super się czyta, mój synek jest starszy od Iwka o kilka dni ale mieliśmy CC. Ale starszego rodziłam naturalnie 4h, znieczulenie na mnie nie podziałało 😭, była masakra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brrr mam ciarki, nie zazdroszczę! To masz dobre porównanie, dwa zupełnie inne porody.

      Usuń
  3. nie wiem dlaczego, ale nic mnie nie przeraża tak jak poród. szczególnie, że w naszych szpitalach nie dostaniesz pomocy od razu chyba że walczysz o życie. mnie by bardziej stresowało czekanie i wszystko niż sam poród.
    nie wyobrażam sobie wydać dziecka na ten świat. jak kiedyś będę rodzić to na pewno nie w szpitalu państwowym. wiem, że nasze ciało jest do tego przystosowane itd, ale mnie to przeraża. boję się, że jak urodzę to znienawidzę to dziecko za ten ból. szczególnie, że poród to dopiero początek. podziwiam kobiety, które rodzą zarówno naturalnie jak i poprzez cięcie cesarskie. tobie się poszczęściło. nawet nie zauważyłaś jak urodziłaś synka. fajnie że wszystko opisałaś i jako tako byłaś spokojna. ja bym pewnie panikowała przy każdym skurczu. szczególnie, że tak jak mówisz. moment w którym pomyślałaś „ja nie jestem gotowa”. na twoim story widać, że świetnie sobie radzisz. bardzo przydatny post tego jak faktycznie to wygląda. widzę też, że trafiła ci się super położna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również byłam pewna że będę największą panikara świata i tak zapowiedziałam położnej. Wspominałam jej ze w stresie potrafię mieć Puls 150 na min.Moja mama miała krwotok przy porodzie i taka to była dla mnie trauma więc można się domyślić jak bardzo się bałam.okazalo się że hormony i natura tak zrobily swoje że nawet przez chwilę nie byłam w stresie. Tak, bolało. Ale jesteś tak skupiona na tym żeby już urodzić że nie masz tam miejsca na panike. Poród może być źródłem siły. I tego Ci życzę.

      Usuń
  4. Wow, ciekawe jak metody rodzenia roznia sie od siebie. Ja rodzilam niecale trzy godziny w wodzie, na kleczkach jak piesek w szpitalu w monachium. Ani razu nie musialam przec, przede wszystkim nie przestawalam oddychac a kiedy skurcze przychodzily oddychalam glebiej I cialo robilo swoje, moje miesnie same wypychaly dzieciaczka. I tak az do ostatnie go, kiedy to polozna poprosila aby na chwile sie wstrzymac, zrobilam jak polecila I z ostatnim skurczem wyszla moja corka, nie trzeba bylo tez z tego wzgledu nacicac gdyz skora przyzwyczaila sie do rozciagniecia. Nie mialam zadnego znieczulenia, chcialam aby porod byl zgodnie z metoda hypnobirthing, choc czesc gdy trzeba "odplynac" gdzies w relaksacyjne miejsce zupelnie nie sie udala... bol byl tak silny, ze bylam tu I teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że co szpital to trochę inne podejście. Twój poród brzmi zachęcająco, jeśli tak można powiedzieć o jakimkolwiek porodzie haha. Szalenie zazdroszczę porodu w wodzie!

      Usuń
  5. Wzruszyłam się :) pięknie napisane, tak prawdziwie i czuć te emocje jakie Wam towarzyszyły. Wszystkiego co najlepsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisane zaraz po porodzie, myślę, że dlatego udało się to wszystko tak dobrze utrwalić! Dziękuję :)

      Usuń
  6. Ja urodziłam miesiąc później, Ignaś też miał 3320g i 53cm, od razu jak wpadłam do szpitala to prosiłam to zaznaczyłam że chce znieczulenia, niby 5cm rozwarcia ale skurcze jeszcze słabe... trochę się pomęczylam to na piłce to pod prysznicem aż tu nagle 9cm! No i mnie przegadala że znieczulenie już nie ma sensu ... cały poród w sumie 5,5h. Nie wspominam go tak źle ��

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale mi się przypomniało wszystko 😁bardzo podobnie jak u mnie:zaczęło się o 2.45- odeszły wody. Skurczy brak. Wykapałam się, nawet włosy chciałam prostować 😂 tak samo miałam 2 cm i długo nic się nie działo, skurcze z czasem się pojawiły, w pewnym momencie też myślałam o zopie, ale w końcu go nie wzięłam 😛 nagle miałam 8 cm i chwila moment o 10.40 Franek był na świecie ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale czasowo podobnie do nas! Haha te baby to mają pomysły przed porodem

      Usuń
  8. Odkryłam Cie niedawno na instagramie i okazuje się że naszych synów dzieli tylko 4 dni, mój syn urodzony 14 maja :) i nawet waga podobna bo 3280 i 57 cm ;) super się czyta Twojego bloga, zostaję tu na dluzej! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 14 maja urodziła się moja babcia, bardzo chciałam trafić właśnie w ten dzień! Ale to był mały leniuszek haha. Bardzo mi miło, dziękuję! :) A teraz jaka waga? U nas dwa tygodnie temu było 6,6

      Usuń
  9. Czytając to czułam się jakbym sama znów jechała na porodówkę. Emocje znów żywe i dużo opisanych sytuacji bardzo podobnych, choć szpital inny i czas trwania porodu inny... dużo dłuższy �� aaa i brak znieczulenia bo nawet go nie chciałam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ty masz talent do pisania! Troche humoru i dużo akcji ale trzyma w napięciu do ostatniej chwili. No i ten happy end, życzę rodzącym mamom i w przyszłości sobie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Początek miałam podobny, tylko jak dojechałam na porodowke miałam już 7 cm. Na znieczulenie było już za późno, na wszystko było już za późno �� po 2 h miałam mojego brzdaca na piersi. Porod w wodzie polecam, nie wyobrażam sobie rodzic inaczej zwłaszcza bez znieczulenia. Wszystko mi przypomniałaś �� u mnie też zaczelo się w domu o 2 w nocy A że jestem uczulona na szpitale pojechałam dopiero o 6 nad ranem. Dziś Marcel ma już 8 tygodni i nie wiem kiedy ten czas zleciał A bol..juz go nie pamiętam porod wspominam raczej z uśmiechem na ustach.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja rodziłam 1,5 miesiąca później ,też na Starynkiewicza, ale była zaplanowana CC i nie żałuję tej decyzji chociaż też był stres itd ,ale mając porównanie z 1 szym porodem SN który był mega ciężki ,z kleszczami, nie żałuję decyzji o CC

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja rodziłam 1,5 miesiąca później ,też na Starynkiewicza, ale była zaplanowana CC i nie żałuję tej decyzji chociaż też był stres itd ,ale mając porównanie z 1 szym porodem SN który był mega ciężki ,z kleszczami, nie żałuję decyzji o CC

    OdpowiedzUsuń
  14. Mój synek urodził się dwa miesiace po Iwku dokładnie 18 lipca �� urodziłam naturalnie bez żadnego znieczulenia, podczas porodu moj śmiech rozbawił chyba każdego a ból? Następnego dnia już mówiłam że to mnie nie bolało bardziej niż skrecona noga, że nie było bolu. Trafiłam na porodowe mając 6 cm rozwarcia. Tak to moje pierwsze dziecko, tak mam 23 lata i nie czułam tego bolu, jestem dumna ��

    OdpowiedzUsuń
  15. Super to opisałaś bez zbędnego kolorowania tylko tak jak jest a lekko nie jest;) Kibicowałam Ci bardzo całą ciążę i urodziłam 4 dni po Tobie!

    OdpowiedzUsuń
  16. Ouuu przypomniałas mi to wszystko...a niedługo czeka mnie kolejny poród. Pierwsze dziecko urodziłam po 12h...już się boję co będzie teraz...:) prawda jest taka że jak urodzisz to faktycznie już się o tym bólu nie pamięta, do czasu aż ktoś Ci tego nie przypomni �� haha...pięknie napisane i wzruszyłam się:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny poród podobno krótszy i łatwiejszy, tego Ci życzę! ;)

      Usuń
  17. Śmiałam się i płakałam chwilami czytając to! Ola, jesteś wielka, dziękuję Ci za ten post z całego serca. Ja mam do porodu jeszcze pół ciąży, ale przeraża mnie on najbardziej na świecie, a to, jak to opisałaś naprawdę bardzo mi pomoże, już to wiem. Twój blog i ig to dla mnie baaaardzo ważne źródło wiedzy jak co z czym, ale też inspiracji i dobrego humoru. Dzięki że jesteś!

    PS. Zdjęcie M na podłodze w łazience to hit :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mało brakowało, a by mi go nie pozwolił wstawić! :P Dziękuję Ci, tak bardzo potrzebne są mi takie wiadomości zwrotne. Czasem jak mam chwile zwątpienia to lubię do nich wracać! :*

      Usuń
  18. Urodziłaś sobie Iwka na imieniny 18.05 - w moim terminie, a ja mojego Jasia 26.05 na dzień mamy �� te spoźnienia chłopaków to chyba zaplanowane bo czekali na specjalną okazję żeby się na świecie pojawić �� ja się męczyłam trochę dłużej bo prawie 9h, mój maluch ponad 4kg ważył a znieczulenia nie brałam. Ale się fajnie czytało, przypomniał mi się nasz wielki dzień ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiam za brak znieczulenia! Faktycznie, coś w tym musi być. Po co rodzić się w zwyczajny dzień jak można zaczekać chwilę i zrobić to z przytupem haha! ;)

      Usuń
  19. A ja się uparłam, ze będę rodzic drugie dziecko naturalnie, choć pierwszy poród skończył się CC po 10 godzinach od pierwszego skurczu. I nigdy więcej. Drugi poród pozostanie dla mnie trauma do końca życia. Sto razy bardziej bolało niż za pierwszym razem. Jak Boga kocham...

    OdpowiedzUsuń
  20. Ale się zryczałam :) mój synek jest równy miesiąc starszy od Iwka... To moje trzecie dziecko ale poród najgorszy. Te "noworodki" chyba gdzieś mnie odblokowały �� zapomniałam o tym... Ale mój szok był taki sam w tym momencie �� bo prę już pół h tego klocka 4,2 kg i nagle że to już?? �� Uwielbiam Twój post.

    OdpowiedzUsuń
  21. Czytałam z zapartym tchem jak kryminał �� Rodziłam miesiąc później, 6,5 godziny, umierając z bólu bo... szpital nie miał znieczulenia. Dawali mi tylko jakieś głupie jasie, a z godziny na godzinę było coraz gorzej. Jak nie leżałam na podłodze pod prysznicemto darłam się na całą porodówke jak opętana. Następny poród tylko ze znieczuleniem. Marzy mi się jeszcze poród w wodzie. Ach i też od początku miałam skurcze co 2 minuty i tak właściwie pozostało do końca. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  22. Hej,u nas w szpitalu nie podaja znieczulenia. Jedyne jakie dostałam to Paracetamol ;) kroplowka nie zdążyła zleciec, a ja urodziłam. Cały poród trwał 2.5 godziny wywoływały oxy, ale ja z 3cm rozwarciem chodziłam tydzień :D Mam bardzo niska odporność na ból, ale samego porodu nie wspominam źle.

    OdpowiedzUsuń
  23. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  24. Rodziłam w tym samym szpitalu rowno dwa miesiące później 18 lipca, nawet na tej samej poródówce bo po zdjęciu kojarze łóżko :D mam bardzo podobne wspomnienia, momentami jakbym czytała o sobie. Z tą różnicą ze pojechalam tydzień po terminie na wywołanie ale okazało się, że szyjka króciutka i dostałam skurczy w szpitalu po "masażu", dwa dni później o 4.20 urodziłam naturalnie dzidzie 4100 więc też nacięcie było. Ja akurat poczułam to. Też od razu chciałam znieczulenie bo tak bolało, zadziałało w połowie ale i tak było lżek. Parte nie bołą faktycznie tylko.to mega duży wysiłek. Położną też miałam dla siebie, jakbym miała ją prywatnie. Nie wiem co gdyby nie ona, bo po 3 nocach i dniach praktycznie bez snu, nie mialam po prostu siły już przeć. Fantastyczna opieka w tym szpitalu była, nawet po porodzie i po szyciu dostałam gorącą herbate i mogłam coś zjeść podczas czekania na salę.
    I też nie płakałam jak połozyli mi dziecko na brzuchu, mąż tak, ja nie mialam siły, bylam chyba za bardzo zdezorientowana bo na koniec to tak szybko się działo i tyle osób się tam kręciło. Jak drugi raz sie zdazy to tez chcę tam trafić, mimo wszystko przeżyłabym to jeszcze raz, już bardziej świadoma jak to wygląda :) a wygląda nie koniecznie jak w filmach pokazują :D myślę, że na brak traumy wpłynęla atmosfera w szpitalu bo sam pobyt (łącznie 5 dni) wspominam bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  25. Oh...Czuje jakby to było wczoraj - rodziłam 13 maja. Pare dni przed porodem miałam już jakieś skurcze przepowiadające, ciagle miałam wielką nadzieje, że to już ! Niedziela, na kolacje pizza (bo przecież piszą, że ostra pizza wywołuje poród - myśle, dobra, zamówię chociaż nie wierze w takie rzeczy - oczywiście pomylili zamówienia i przyszła zupełnie nieostra). Siedzę najedzona i nagle ! O jakby mocniejszy ten skurcz ! Dobra mężu bede liczyć ! Skurcze nieregularne, ale zawsze trwające 30 sek. Umylam sie, pojechaliśmy do szpitala. Okazało się, ze No dobra moze coś sie dzieje, ale to raczej nie jest poród - mimo wszystko zostawią mnie na obserwacji, najwyżej wrócę rano do domu. Ale dobrze, ze przyjęli - po godzinie od przyjęcia na oddział rozpoczął się poród - pełne skurcze. I tak to trwało w bólu i cierpieniu przez 15 kolejnych godzin. 1 cm rozwarcia, oksytocyna, zezwolenie na znieczulenie, które nie działało. Tak trwaliśmy, a raczej moj mąż, bo ja nic już nie pamietam, wiem jedynie, ze bolało niemiłosiernie, bałam się, prosiłam już o cesarskie cięcie bo wiedziałam, ze kolejnych godzin z 1 cm rozwarcia i tymi skurczami nie przeżyje. Było CC - 2 min i malutka na świecie ! Cudowne uczucie ulgi i szczęścia. Jakbym miała znów wybierać między porodami - nie wiem co bym wybrała. CC super, po 2 tyg miało przestać boleć, były krwiaki wewnętrzne, były antybiotyki, zarażenie gronkowcem złocistym - 6 tyg cieknącej litrami ropy z brzucha, wychodzących szwów,jeszcze więcej antybiotyków. Mimo wielkiego i nieocenionego szczęścia jakie daje dziecko, chyba już długo się nie zdecyduje na drugie szczęście.

    Fajnie, ze niektórym sie udaje ! ❤️

    OdpowiedzUsuń