czwartek, 18 kwietnia 2019

Czy to już? | 27 dni do terminu

Zaczęliśmy wczoraj 37 tydzień. Postanowiłam napisać post, bo nie mam już pewności, że dotrwam do kolejnego podsumowania za tydzień i to dzisiejsze może okazać się być tym ostatnim... Jej, chyba nie chcę wierzyć w to co właśnie sama napisałam! Nie mam podstaw żeby myśleć, że urodzę tutaj, zaraz, żebyście się nie martwili na zapas. Ale już wszyscy z każdej strony mnie straszą, to akurat mnie złości, a w ciąży raczej nie byłam za specjalnie wrażliwa na czyjeś gadanie. 
„Ojej, 37 tydzień to już możesz zacząć rodzic w każdej chwili!” „Oh, 9 miesiąc, to już lada dzień będzie dzidzia?” „Teraz to już nie znasz ani dnia ani godziny.” Nie no pewnie, usiądę i będę czekała grzecznie nic nie robiąc aż nastanie ten moment.
A no właśnie, a ja dalej pracuję. Chociaż lekarz prowadzący na ostatniej wizycie się odgrażał, że z początkiem 38 tygodnia wystawi mi absolutny zakaz pracowania i mam już sobie odpuścić. Niełatwo mi się pracuje, powiem szczerze, bo bardzo mnie to męczy. Ale!!! Jestem wdzięczna, że mam cały czas taką możliwość, bo wychodzę do ludzi, muszę się ruszyć, zmobilizować, zmotywować i zawsze jakaś kasa też wpadnie. Do tego zajęcia z dzieciakami dają mi niezmiennie dużo radości, pozytywnej energii i takiego kopa, który myślę niejednej ciężarnej by się przydał. Dzięki temu, że całe dnie jestem w ruchu na wadze mam dalej nie więcej jak 9kg na plusie. Czyli tyle...ile od jakiś 2 miesięcy? Ciekawe to jest, nie spodziewałam się zupełnie takiego obrotu spraw. Chciałam nie przytyć więcej jak 15, ale wiecie, jeszcze 4 tygodnie przede mną, wszystko może się zdarzyć!
Jeśli chodzi o samopoczucie to czujemy się gorzej niż w zeszłym tygodniu. Mam nawet wrażenie, że z dnia na dzień przybywa mi dolegliwości... Już nawet jak ktoś mnie pyta jak się czuję, a pyta się o to dosłownie każdy, to już nie odpowiadam grzecznie „Dobrze, dziękuję.” bo już serio zaczyna być ciężko. Do bólu krocza i spojenia, doszły pachwiny. Oprócz tego od 4 dni pojawiają się krótkie, kłujące skurcze, to akurat totalna nowość. Turbo, ekstra, mega zgaga razy miliard, która powoduje aż bóle głowy, powraca dzień w dzień. Dzięki Ci ciążowy bożku, że czuwasz nade mną i Reni pomaga za każdym razem! Nie boli za to kręgosłup, dalej nie biegam siku co chwila i nie zajadam lodów po nocach. Jem normalnie, ale nie mam apetytu na nic konkretnego, zachcianki na poziomie -5, faza na słodkie na poziomie 0. Ochotę za to mam na frytki, zupełnie jak w pierwszym trymestrze kiedy ziemniaki i frytki mogłabym jeść na każdy posiłek.
 Dalej nie boję się porodu i bólu, jestem ciekawa i nie mogę doczekać się aż będę mogła sprawdzić siebie, swoją psychikę. Jestem tak strasznie ciekawa jak ja sobie poradzę z takim wyzwaniem, zmęczeniem, bólem, czymś totalnie nowym i dla mojej głowy i dla mojego ciała. Chłopak dalej się kręci i kopie, strasznie będę za tym tęskniła. Piję ogromne ilości wody, nie ruszam się z domu nawet na 10 minut bez butli z wodą, a wbrew pozorom wcale nie siusiam tak dużo. Dziś pierwszy raz zauważyłam spuchnięte kostki, ale przyznać się muszę, że ostatnie 2-3 tygodnie to ganiam jak szalona, że nie mam chwili na odpoczynek i poleżenie. Dużo zawdzięczamy przeprowadzce, nie mam czasu leżeć i użalać się nad sobą. Mimo tych wszystkich dolegliwości to daję radę cały dzień pociągnąć z uśmiechem i gracją, bo z energią to wieczorami już bywa cienko. Są dni kiedy chciałabym urodzić i mieć to za sobą, i poród i ciążowe dolegliwości. Ale są i takie, kiedy zdecydowanie wirtualnie zmieniam sobie datę porodu i odkładam to jak najbardziej w czasie żeby tylko się nie wydarzyło. 
Przeważnie wygląda to tak: rano uwielbiam być w ciąży, kocham swój brzuszek, czuję się cudownie, zgrabnie i zwiewnie niczym sarenka. Wieczorem natomiast błagam żeby to wszystko się już skończyło, bo tu mnie kłuje, tam ciągnie, tu boli, nie mam siły, humoru i zabijam wzrokiem, płaczę bez powodu, nie mam apetytu i jestem leniwym warzywem. Ciekawe ile jeszcze...

Zdjęcia: Monika Bienik

1 komentarz: